czwartek, 16 października 2014

Rozdział XII - Test.

Mrugam kilkakrotnie powiekami. Na bezchmurnym niebie gości słońce, które mam już serdecznie dość. Jeszcze trochę i zginę z tego głupiego upału. Mam tylko nadzieje, że taki los spotka, któregoś z moich wrogów. Ciekawe co teraz robi pozostała siódemka żywych osób. Biorę wszystkie rzeczy i ruszam przed siebie. Muszę zmienić miejsce przebywania. Co jakiś czas upijam mały łyk wody, której mam pod dostatkiem. Jednak lepiej nie ryzykować. Nie wiadomo, ile te igrzyska będą trwać. Jak na razie minęło dziewięć dni męczarni i zostało nas aż ośmiu. To dość dużo tym bardziej, że zazwyczaj w takim okresie trybutów pozostaje około pięciu. Nagle na mojej drodze pojawia się wielki, zmutowany lew. Kolejna niespodzianka od Kapitolu. Zrzucam plecaki, wyciągam dwa ostre i połyskujące noże. Ten rzuca się na mnie i mocno zadrapuje nogę. Wbijam ostrze w oko zmiecha, który został wyhodowany w pracowni Kapitolińczyków. Ten zaczyna ryczeć na całą arenę. Przeklinam głośno - może przyprowadzić tutaj innych trybutów. Nagle podnosi ostre pazury nad moją twarz, więc chwytam plecak i w ostatniej chwili się nim zasłaniam. Ostrza zatrzymują się tuż przed moimi oczyma. Z materiału pozostają jedynie strzępy, a jedzenie upada na miękki piach. Butelki z wodą się roztrzaskują i wylewają cenną wodę. Świetnie. Teraz nie będę miała co jeść i pić. Ale teraz to jest najmniejszym problemem. Powstaję, zaczynam biec w przeciwną stronę, ale on skacze tak daleko, że co chwilę zagradza mi drogę. Znajduje plan - przecież on też jest żywym stworzeniem, czyli zginie jeśli zadam mu mocny cios w brzuch, czy serce. Oby jego skóra nie była wytrzymała. Unikam jego wielkiej łapy. Znajduje się pod jego brzuchem, rozcinam go i rozmaite wnętrzności upadają na mnie. Słyszę syk, potwór zaczyna się chwiać. Wygrzebuje się z pułapki i w porę unikam ciała, które by mnie zgniotło. Oddycham z ulgą.
***
- Jest inteligentna - stwierdza kobieta siedząca z tyłu. - Naszego testowego lwa pokonała łatwo i szybko.
- Po utracie pożywienia oraz wody nie da sobie rady. Nie daje jej dłużej, jak jeden, może dwa dni życia. Chyba, że jeszcze dzisiaj ją zabiją. - Informuje mężczyzna.
- Przestań. Dobrze radzi sobie w walce.
- Ale zawsze jej się coś przytrafia. Gdy walczyła z Jedynką z tym swoim swoim sojusznikiem to zasypały ją kamienie. Podczas akcji z Czwórką ona nie radziła sobie zbyt dobrze i musieli ją ratować. Tylko, gdy mordowała tego rudego to dość dobrze jej poszło. Zawsze wychodzi z czegoś z poważnymi ranami i potrzebuje sponsorów. Bez nich nie da rady.
Kobieta unosi ręce do góry w geście poddania. 
- Ty decydujesz.
- Nie tylko. - Teraz zwraca się do osób siedzących w rzędzie. Jest ich około pięćdziesięciu. - Na waszych kalkulatorach oceńcie ranking trybutów. - Ponownie patrzy na koleżankę. - Ja i tak stawiam na NIEGO.
***
Siadam pod kamieniem. Jestem wycieńczona. Chętnie napiłabym się wody, ale wolę się nie przemęczać, a jezioro daleko stąd. Kładę się na ciepłej ziemi, wpatruje w niebo. Pamiętam, że zawsze, gdy byłam mała i szłam z rodzicami na plażę to lubiłam leżeć sobie na piasku i zasypywać się nim. Teraz nie mam ochoty - jest zbyt gorąco.
***
W tej chwili pojawiły się gazety, w której pokazano ranking trybutów i małe wytłumaczenie, dlaczego zajęli takie, a nie inne miejsce. Wszyscy zaczęli je wykupywać i czytać. Już na pierwszej stronie można było zobaczyć te najważniejsze informacje. Jedni byli zadowoleni, a inni niezadowoleni z tego, że ich faworyt jest na takiej pozycji.
1. Oscar Bein - Urodził się w Czwartym Dystrykcie. Uznaliśmy go za najlepszego i sobie na to zasłużył. Jest bardzo silny i inteligentny co na pewno jest zaletą w walce. Radzi sobie z dużą ilością broni, dla przeciwników jest agresywny i wredny, dlatego też zasłużył na to miejsce.
2. Gordon Richardson - Urodził się w Pierwszym Dystrykcie. Słynny brat Arona Richardsona z pewnością odziedziczył po nim talent! Świetnie radzi sobie z różnymi broniami i za wszelką cenę chce załatwić publiczności rozrywkę. Jednak nie dorównuje chłopakowi, który zajął pierwsze miejsce.
3. Cara Stewart - Urodziła się w Jedenastym Dystrykcie. Rudowłose są fałszywe? Tym razem to jest zaleta! Panna Stewart wykorzystuje swój wdzięk i urodę, by zwyciężyć. Jednakże pokazuje, jak bardzo jest silna i zwinna! To miejsce należy się właśnie jej!
4. Katlyn Goldenmayer - Urodziła się w Siódmym Dystrykcie. Świetnie radzi sobie w walce, rzuca toporami i nożami. Jest wspaniałą liderką swojego sojuszu.
5. Boby Day - Urodził się w Trzecim Dystrykcie. Najsilniejszy trybut na arenie. Niestety nie zawsze siła prowadzi do wygranej. Szybkość i zwinność też jest potrzebna, a pan Day nie ma tego atutu. Jednakże piąte miejsce przydzieliliśmy właśnie jemu.
6. Rosaline Darkness - Urodziła się w Drugim Dystrykcie. Panna Darkness była w sojuszu z najlepszymi, ale chyba do wstąpienia do niego wykorzystała atuty dziewczyny. Czyżby poromansowała, z którymś z chłopców? Jest dość szybka i zwinna, ale nie dajemy jej zbyt dużych szans.
7. Candy Cloer - Urodziła się w Dwunastym Dystrykcie. Osoba z takiego dystryktu już dawno nie doszła tak daleko. Jej mentorka z pewnością jest z tego powodu szczęśliwa chociaż w tamtym roku straciła córkę na Igrzyskach. Candy jest bardzo inteligentną osobą, ale nadal nie możemy ocenić jej umiejętności, gdyż cały czas siedzi w ukryciu.
8. Lily Say - Urodziła się w Trzecim Dystrykcie. Dalibyśmy jej dużo lepsze miejsce, gdyby nie powstrzymywała się od jedzenia i przynajmniej próbowała wygrać. Niestety - o niej dużo powiedzieć nie możemy i dlatego zostaje na ostatnim miejscu. Jednakże pragniemy pogratulować, bo jest dość dobra. W końcu przetrwała tak długo, a było dwudziestu czterech trybutów.
***
Co się teraz dzieje w stolicy Panem? Czy ktoś na mnie stawia? Ale z tym już mniejsza. Z nieba spada spadochron - ląduje w moich dłoniach. Otwieram go. Woda. Piję ją zachłannie widząc, że się ściemnia.
***
W nocy zasypiam zmęczona tym całym dniem. Mam nadzieje, że te Igrzyska szybko się zakończą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział w końcu kochani! :D Mam nadzieje, że mimo długości się spodoba i mi się dość podoba. :_: XD

sobota, 4 października 2014

Rozdział XI - Nic nie trwa wiecznie.

Powoli otwieram oczy. Otacza mnie ciemność i nic nie widzę. Próbuje wydostać się z pułapki - niedługo stracę oddech i zginę z tak błahego powodu.
- Carmen? Oscar? - nawołuje swoich sojuszników, jednak nie słyszę żadnego odzewu. Zginęli? Raczej obudziłby mnie wystrzał armatni. Ile czasu byłam nieobecna? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Staram się wstrzymać powietrze i odetchnąć po dłuższym czasie. Nie chcę marnować cennego tlenu.
- Ro-ose? - Słyszę, jak Carmen odkrzykuje między napadami kaszlu. - G-gdzie?
To pytanie nie ma sensu. Nie potrzebna jest jej moja lokalizacja. Poza tym nadal jestem na nią wkurzona i nie mam zamiaru z nią rozmawiać. A może to dobra pora na opuszczenie sojuszu? Jeszcze nie. Jest nas dziesięciu, więc poczekam aż zginie jeszcze dwóch zawodników. Próbuje zrobić coś z tymi głupimi kamieniami. Ściskam jeden z nich i o dziwo zaczyna się kruszyć. Robię tak z kolejnymi. Czuję, że moje płuca domagają się potrzebnego do życia tlenu.
- Rose! Nie mogę oddychać! Rose! - krzyczy Carmen. Mam ochotę powiedzieć jej, żeby się zamknęła, ale nie chcę zwracać uwagi innych. Kto wie, czy ktoś nad nami nie stoi i czeka, żeby zabić? Przez malutką szparę przechodzą malutkie promyki słońca. Czyli jest już ranek. Ktoś odkopuje moje ciało. Już mam szykować się do walki, gdy widzę twarz Oscara.
- Szybko. Znajdź Carmen. Brakuje jej tlenu - mówię szybko wychodząc z pułapki, po czym pomagając mu ją odkopać. Po pięciu minutach odnajdujemy bezwładne ciało dziewczyny. Robimy jej reanimacje i usta usta. W końcu wraca do naszego świata. Ogarniamy się i zaczynamy wędrować przed siebie.
***
Nagle widzimy Charliego z Siódmego dystryktu. Dwunastolatek ma poczochrane blond włosy, w których można znaleźć piach i malutkie kamienie. Ciuchy ma obszarpane i brudne. Na jego twarzy maluje się chytry uśmieszek. Zaczyna uciekać, a ja nawet nie zauważam kiedy Carmen puszcza się za nim. Rzucam krótkie spojrzenie Oscarowi i zaczynam za nimi biec. Znikają mi z oczu, muszę ich, jak najszybciej znaleźć. Wiatr wieje mi w twarz, nos mocno szczypie. Wyciągam ostry i połyskujący nóż, bo kto wie, czy za rogiem nie czeka mnie zacięta walka o własne życie. Wbiegam do pola podobnego do tego, w którym stoi Róg Obfitości. Przerażony chłopiec leży na plecach i patrzy na moją sojuszniczkę przez szkliste oczy. Łzy spływają mu po twarzy, błaga o przebaczenie.
- Wybacz. Proszę. Nie rób tego - łka. Carmen unosi trzy złote kastety i wbija je w brzuch przeciwnika. W następnej chwili słyszę świst i topór wbija się w kamienną ścianę obok dziewczyny. Odwracamy się w stronę, z której on nadleciał. Katlyn wygląda na zdenerwowaną. Ktoś powala mnie na ziemię, zatapia nóż w prawej dłoni. Wypuszczam swoją broń, po czym próbuje jej dosięgnąć, jednak napastnik mocno mnie trzyma. Wystrzał armatni przeszywa powietrze - Charlie nas opuszcza. Kolejna dusza odchodzi. Robi mi się lżej - Cara, która uniemożliwiała mi poruszanie się upada na twardą ziemię i siłuje się z Carmen. Sojuszniczka kolejny raz ratuje mi życie w walce z rudowłosą. Wodzę wzrokiem po polu bitwy. Nadchodzi niczego nieświadomy Boby, który od razu zmierza w mą stronę. Oscar rzuca się na jego plecy i zaczyna bić go pięściami po twarzy. Katlyn rozcina mój policzek, więc kopię ją w kroczę i ranię w lewe ramię. Dziewczyna syczy z bólu. Pozbywam się przeciwniki zadając jej cios w obie nogi. Zaczyna czołgać się, by uciec. Mam ochotę ją zabić, jednakże słyszę przerażony krzyk swojej sojuszniczki.
- Rose! Pomóż!
Odwracam się w stronę, z której dochodzi krzyk i widzę, jak Carmen dźga Carę w oba ramiona, po czym rozcina jej biodro. Pędzę, by jej pomóc. Ktoś mi w tym przeszkadza, gdyż wystawia rękę na wysokość mojej twarzy, a ja na nią wpadam. Krew zasłania mi widok, próbuje się ogarnąć i biec na pomoc sojuszniczce, jednakże kiedy tylko próbuje powstać napastnik mi to uniemożliwia. W końcu podcinam jego nogi, powstaję, ocieram zakrwawioną twarz i widzę, jak rudowłosa bierze wielki kamień, spiczasty kamień i wbija go w brzuch dziewczyny o kolorowych włosach. Z moich ust wydobywa się przeciągły krzyk. Nie wszystko do mnie dociera. Podbiega Oscar, ciągnie mnie za ramię, ale go odpędzam. Zaczynam biec do bezwładnego ciała na wpół żywej sojuszniczki. Jej morderczyni gdzieś znika. Klękam nad ranną.
- Car-Carmen - W moich oczach pojawiają się łzy. Nie wiem co zrobić, żeby ją uratować. - Twój mentor na pewno przyśle ci jakiś lek. - Ta ledwo wskazuje palcem na ranę. Nie jest na brzuchu tylko w okolicach serca. Zaczynam panikować. - To...
Oscar podbiega i rozrywa kawałek materiału swojego stroju. Próbuje zatamować krwawienie? To nic nie. Cara zadała śmiertelny cios.
- K-k... - zaczyna dziewczyna. - K-k-o-cham C-cię - wyznaje mu swoje uczucia w takich okolicznościach. A może byli parą? Czasami słyszałam, jak coś do siebie szeptali i chichotali.
- Ja ciebie też - odpowiada Oscar. Zaczyna szybciej oddychać. Oni - ci którzy siebie kochali - byli razem na arenie. To musi być straszne uczucie. Wiedzieć, że niedługo można stracić swoją drugą połówkę. I rodzinę. A jeśli chce się zatrzymać to drugie to trzeba będzie zabić ukochanego lub ukochaną. Ja mam dużo lepiej. Aron jest bezpieczny, w Kapitolu, a na arenie walczę o to, żeby znowu go zobaczyć. Może się kłóciłyśmy, ale to nie znaczy, że pragnęłam jej śmierci. W końcu słyszymy wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Oscar ściska jej zimną dłoń.
- Chodźmy - mówię cicho. Zastanawiam się nad zabiciem go póki jest taki bezbronny. Chyba, że ucieknę.
- Nie uciekasz? - pyta jakby czytał w moich myślach. - Niepotrzebnie utrzymujemy przymierze.
- A-ale... Masz wielkie szanse na zwycięstwo. Na pewno rodzina na ciebie czeka.
- Niby tak. Ale i tak uciekaj. Wiej! Bierz wszystko co ci potrzebne i uciekaj.
Zabieram swój plecak, oraz plecak Carmen, do którego przesypuje rzeczy z plecaka Silver. Biorę też bronie należące do dziewczyny, która niedawno nas opuściła. Odwracam się i zmierzam przed siebie. W ostatniej chwili odwracam się i mówię;
- Uważaj na siebie.
- Ty też. Obiecuje, że zamorduje te szmaty z sojuszu Katlyn i ułatwię ci wygarną. Oczywiście, nie poddam się tak łatwo i nie obejdzie się bez naszej walki. Rose, wiem, że w finale zawalczymy my. Przynajmniej na to liczę. Postaraj się przeżyć do tej chwili - śmieje się chłopak. Mimo woli, uśmiecham się i zaczynam biec truchtem dalej.
***
To koniec. Sojusz zawodowców się rozpadł. Nie sądziłam, że ta chwila nastąpi tak łatwo i szybko. Spodziewałam się zaciętej walki, z której wyjdę z wielkimi obrażeniami. Opatrzyłam rany lekami, które miała Carmen. Czuję dziwną pustkę w środku. Zginęła.
Słychać hymn panem i na niebie pojawia się godło Kapitolu.
Carmen Levine, Dystrykt Czwarty.
W moim gardle tworzy się gula. Ciężko mi się oddycha. Ale to nic w porównaniu z tym co przeżywa Oscar. Mimo, że się kłóciłyśmy to naprawdę ją lubiłam. Okazało się, że była bardzo miłą osobą. Mało mówiła, ale to żaden minus. Jedni są bardziej towarzyscy, a inni mniej. Na szczęście zginęła bez dużej ilości krwi i  pokazała, że potrafi walczyć.
Charlie Handerson, Dystrykt Siódmy.
Chłopiec, który pewnie był pod presją Katlyn i jej sojuszników. To przez nich zginął. Namówili go, żeby zwabił kogoś z mojego sojuszu. Pewnie mnie. Ale Carmen za nim pobiegła. Czuję się winna jego śmierci.
Zostało nas ośmiu. Zbliża się wielki finał. Hymn przestaje grać, więc układam się wygodnie i zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oto nowy rozdział. Z opóźnieniem, ale już nie wyrabiam. Szkoda, że Carmen umarła, ale miałem ułożoną jej śmierć od początku. Czasami zastanawiałem się, czy może ją oszczędzić, jednak w końcu tak wyszło. Co do zerwania przymierza - nic nie trwa wiecznie, jak mawia rozdział. Dobrze. To cześć!

Szablon wykonany przez Lady Spark