sobota, 26 lipca 2014

Rozdział III - Treningi czas zacząć!

Jego zielone oczy, brązowe włosy. Siadam na ławce, obok chłopaka, którego widzę. Od razu go rozpoznaje. Zwycięzca Pierwszego Ćwierćwiecze Poskromienia, chłopak, który się załamał. A ja nadal nie pojmuje, dlaczego. Zabijanie ludzi nie wydaje się tak bardzo dołujące. Ale szkoda mi go.
- Co zwycięzca Igrzysk Głodowych robi tutaj sam? - zagaduje.
- Co taka piękna dziewczyna, jak ty robi sama w tak ciemnym parku? - obnaża swoje białe zęby. Lekko się śmieje, po czym zdaje się na odwagę. Postanawiam.
- Opowiem ci to, gdzie indziej. Zaprosisz mnie gdzieś?
Chłopak przytakuje. Znajdujemy się w miejscu, gdzie zagląda mało ludzi.
- To co dokładnie chcesz wiedzieć? - pytam zakładając kaptur na głowę.
Brakuje mi tych dni. Chciałbym, że nadal tak było, żebyśmy siedzieli rozmawiali. Łzy spływają po moich policzkach, szkoda, że go nie mam.
Wchodzę do małego pokoju bez pukania. Chcę zrobić mu niespodziankę, mam nadzieje, że się ucieszy. Ale widok, który ukazuje się moim oczom po otwarciu drzwi wstrząsa mną całą. Mark całuje się z jakąś dziewczyną. Pod wpływem impulsu podchodzę do niego, rozdzielam ich i uderzam go w twarz. 
- Rose... skąd... mówiłaś, że przyjedziesz później.
- Ale przyjechałam wcześniej. Jak widzę dobrze się bawisz. - I następny cios w twarz. Teraz nie jestem niewinną Rose, jestem zawodowczynią, która zrobi wszystko, żeby... właściwie to teraz nie mam celu. Chcę, żeby pożałował. Następny cios, i następny. Zaciskam zęby, moje ataki robią się coraz słabsze. Mam wrażenie, że płaczę, a przynajmniej bardzo tego chcę. Przestaje zaciskać zęby, cała zapłakana wychodzę na zewnątrz. Pada deszcz, lekko grzmi. Siadam pod jednym murem i zakładam niebieski kaptur na głowę. Oglądam przechodzących Kapitolińczyków, ich też z chęcią bym uderzyła. Pięści. Na arenie... mogłabym się wyżyć. W pewnej chwili podchodzi do mnie czarnowłosy chłopak, mniej więcej dwadzieścia lat.
- Ile chcesz za nockę? - pyta cicho. Patrzę na niego, jak na idiotę?
- Czy ja wyglądam na dziwkę? - pytam wstając. Wymierzam silny cios w jego twarz. On łapie mnie w pasie i zaczyna całować po szyi, próbuje ściągnąć ubrania, ale uniemożliwiam mu to kopiąc w brzuch. Jeszcze w gorszym stanie uciekam dalej. Chcę zapaść się pod ziemię.

Czternaście lat. Akademia to mój drugi dom. Noże całym życiem. Chwytam ten najkrótszy, rzucam nim i patrzę, jak wbija się w sam środek tarczy. Z tyłu słyszę śmiechy starszych. Zawsze wyśmiewają młodszych choć czasami idzie im od nas gorzej. Rzucam wściekłe, pełne pogardy spojrzenie w stronę osiemnastoletnich obywateli Dwójki.
- Buntowniczka? - śmieje się jeden z nich. Ma jasne blond włosy, niemiły wyraz twarzy i ostry głos. - Coś nowego!
- Przymknij się, Fred! - syczę do niego przez zaciśnięte zęby. Jego kilku kolegów próbuje mnie zaatakować, jednak zwinnie uchylam się przed ich szerokimi ramionami. Jestem niska, to daje mi nad nimi przewagę. Na mojej twarzy pojawia się drwiący uśmiech. Jeden z nich chwyta łuk i ku mojemu zdziwieniu celuje prosto we mnie. Rozszerzam oczy, strzała wiruje prosto na mnie. Przechwytuje ją w locie, ręka trochę krwawi. Czuję szczypanie, swędzenie. 

Biorę prysznic, myję zęby, po czym robię z włosów koński ogon. Następnie przebieram się w ubrania treningowe i gotowa do wyjścia. Wychodzę do salonu, wszyscy już spożywają posiłek. Bez słowa siadam obok opiekunki i zjadam sałatkę. Wypijam kilka łyków wody, nie chcę, żeby na treningach rozbolał mnie brzuch, czy coś w tym stylu. Kiedy wszyscy zjadają, Shana prowadzi nas różnymi korytarzami.
- Wasz mentor mówił, że macie się rozejrzeć za sojusznikami. Głównie chodziło mu o Jedynkę i Czwórkę, ale jeśli ci nie będą odpowiedni, to jakichś innych dobrych w walce. Chyba rozumiecie... - wzrusza ramionami kobieta, a my przytakujemy. W końcu się zatrzymujemy, trybut z mojego dystryktu pchnięciem ręki otwiera je i znajdujemy się w tak zwanej poczekalni. Shana zostawia nas, więc musimy radzić sobie sami. Ściany tego pomieszczenia pomalowane są na niebiesko, gdzie nie gdzie widać lampki świecące na ten sam kolor. Otwieramy następne drzwi i naszym oczom ujawnia się wielka sala treningowa. Mieści się tutaj balkon przeznaczony dla organizatorów, na którym odbywa się jedna wielka gościna. Jest tutaj bardzo dużo broni i stanowisk. Oprócz nas są tutaj jeszcze trybuci z Jedynki. Blondynka strzela z łuku, prawie za każdym razem jej strzała trafia w sam środek tarczy. Chłopak walczy toporem. Jest nas mało, okazja, żeby założyć sojusz bez obecności innych. Szybko podchodzę do dziewczyny, kładę jej rękę na ramieniu. Odwraca się w moją stronę, uśmiecham się i proponuje.
- Chcesz sojusz?
- Jasne! - odpowiada z nutą zadowolenia w głosie. Nie wygląda na silną, ale na pewno się przyda. Będzie mogła strzelać w uciekających jeśli my będziemy zbyt wolni. Razem podchodzimy do chłopaków, rozmawiają ze sobą.
- Czyli mamy sojusz? - pyta chłopiec z mojego dystryktu.
- Zgadzam się - Brunet z Jedynki obnaża swoje białe zęby. Mogłabym powiedzieć, że jest podobny do Arona. - Jak się nazywacie? Ja jestem Gordon, a to Silver.
- Rose, a to... Jeszcze się nie poznaliśmy - informuje.
- Jestem Dave - śmieje się ciemny blondyn. Przynajmniej już wiem, jak się nazywa. Po chwili do pomieszczenia wchodzą trybuci z Trójki, Siódemki i Jedenastki. Osiłek podnosi ciężką sztangę i rzuca nią o specjalną tarcze. Przełykam ślinę, na pewno będzie groźny. Bliźniacy popisują się walką na noże, oboje są rudzi i wysocy. Dwunastolatek z Siódmego Dystryktu bardzo szybko biega, trybutka posługuje się tą samą bronią co ja. Nie mogę stać bezczynnie, muszę pokazać, że jestem silna. Biorę kilka małych nożyków, zamachuje się i rzucam. Wiruje w powietrzu, wbija się w samo serce manekina. Słyszę za sobą drwiący głos.
- Jeden celny rzut o niczym nie świadczy. Myślisz, że jesteś taka silna? Zgłosiłaś się i co z tego? Zobaczymy, jak sobie poradzisz na arenie... - to bliźniaczka z Jedenastki. Już mam ochotę wyrwać jej te włosy, ale zatrzymują mnie moi sojusznicy.
- Nie warto, Rose. Na pewno szybko zginie - zapewnia blondyn.
Odpuszczam sobie i rzucam dalej. Ja chcę ją zabić! Po chwili widzimy resztę trybutów. Dziewczyna o jasnopomarańczowych włosach podchodzi do mnie.
- Mentor kazał mi poprosić was o sojusz. Chciałabym, żebyście się zgodzili jeśli to możliwe. - ma przyjemny głos.
- Ja się zgadzam, chodźmy do reszty - zachęcam ją gestem ręki. Na szczęście wszyscy mają pozytywne zdanie i jesteśmy w prawie pełnym sojuszu. Ostatni jest trybut z Czwórki, wydaje się groźny, silny.
- Chcesz sojusz? - zaczyna Gordon.
Chłopak zwraca się w naszą stronę, przez chwilę uważnie obserwuje.
- Przyjmuje
W pewnej chwili atletycznie zbudowana kobieta zbija nas w kółko.
- Jestem Bailey i nadzoruje trybutów. Zero walk bez naszej zgody, musicie ćwiczyć jeśli chcecie przeżyć. A jeśli nie... to dowiecie się na arenie - wzrusza ramionami i odchodzi. Dyscyplina. Rozchodzimy się, kątem oka spoglądam na trybutów z Jedynki. Razem z dziewczyną o jasnopomarańczowych włosach są bardzo sympatyczni! Reszta to chyba zabijanie i zabijanie. Ale nie... Gordon zaczyna zastraszać trybuta z Piątki. Skreślam go z mojej nieistniejącej listy osób, które lubię. Na razie znajduje się na nią trybutka z Czwórki, która świetnie radzi sobie z kastetami. Wydaje się być osobą bardzo sympatyczną. Niestety mało odzywa się w naszym towarzystwie i czasami wydaje się dziwna. Jednakże jako jedna z nielicznych na tych igrzyskach jako tako zachowuje się, jak człowiek. Trybuta z jej dystryktu, Oscara, jakoś nie lubię.
Później wracamy do swoich apartamentów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Blogger strasznie skraca mi posty! Ostatnio czuje się jakoś źle, nie mam czasu, wakacje się kończą. Ale postanowiłem sobie, że od początku roku będę pracował i dawał z siebie wszystko, wchodził rzadko na komputer, żeby pod koniec nie poprawiać tego ;-; Więc po rozpoczęciu wakacji możecie spodziewać się tego, że rozdziałów będzie mało, a może nawet zaprzestanę pisania. Oczywiście będę czytał pozostałe blogi i komentował! Ale jeszcze nie wiadomo! Postanowiłem sobie, że będę się cieszył z powrotu do szkoły i nie martwić się, że mam coś do poprawienia. ;-; Mam nadzieje, że nie będzie ciężko.

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział II - Męczący dzień.

Tłum Kapitolińczyków cieszy się, że widzi nas, trybutów, którzy niedługo będą zabijać się nawzajem. Pozwalam odprowadzić się trójce dziwnych ludzi do pokoju z kilkoma toaletkami. Sadzają mnie na krzesełku i zaczynają wymieniać swoje uwagi na temat mojego wyglądu. Saralah, jest bardzo wysoka, wygląda, jak anorektyczka z bladą karnacją, oraz długimi blond włosami sięgającymi pasa. Daby, to niska kobieta o niebieskiej skórze i peruce zamiast włosów. Sandre, średniego wzrostu mężczyzna, skóra pomarszczona, włosy siwe. Zaczynają wyrywać włoski i inne tego typu rzeczy, w końcu jestem w stanie zera i obserwuje, jak do pomieszczenia wchodzi facet o zielonej burzy loków i wlepionym na twarz uśmiechem. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy słyszę jego piskliwy głos.
- Jestem twoim stylistą i będę tworzył dla ciebie stroje, Rosalinko. Nie pytaj skąd wiem, jak masz na imię! - uśmiecha się i wyciąga strój. Buty na obcasie, oraz bluzka zrobione są z sztucznych cegieł, przeźroczysta spódniczka dołączona jest do bluzki i sięga kolan. Jej końcówki zakończone są cegłami zygzakami. Po ubraniu złotej zbroi od szyi do pupy(żeby ochronić nagie ciała przed widzami), zakładam przygotowany strój i oglądam się w lustrze. Kapitolińczykom może się spodobać, jednak ja się wstydzę w tym wyjść! Wzruszam ramionami i odwracam się do mężczyzny.
- Strój ci wyszedł...
- Dziękuje! - mówi aż za głośno. - Strój prezentuje starą specjalizacje waszego dystryktu, cięcie kamienia, górnictwo. Czytałem trochę o was i tam bardzo pospolity jest zawód murarza i wytwórcy ciegeł, a więc strój jest też adekwatny do tego. To pokaże, że jesteś twarda, ciężka do zniszczenia, zwykły młot ciebie nie roztrzaska. Ale pokażemy też twój seksapil, ładne nogi, twarz. Obcasy ciebie przewyższą, być może będziesz wyższa od kolegi z swojego dystryktu. Czyli to też pokaże, że jesteś jeszcze silniejsza. Nawet od płci przeciwnej.
- Fajny pomysł - przyznaje. Naprawdę fajnie to przemyślał! - Miejmy nadzieje, że Kapitolińczycy okażą się tak inteligentni, że to ogarną.
- Spokojnie. Załatwiłem to z Dolorosem, wytłumaczy wszystkim. - puszcza oczko. Schodzimy na dół, do rydwanów, gdzie widzę resztę trybutów. Trybut z mojego dystryktu ma gołe nogi, podobnie do mnie. Szare buty, ceglana bluzka, pół prześwitująca ''spódnica'', a pod nią krótkie szorty, również z cegieł.
Trybuci z Jedynki ubrani są w czarne stroje ozdobione brylantami. Wygląda to ładnie, zapewne ich styliści chcą zaprezentować bogate towary pochodzące z ich dystryktu. Trójka ma bardzo brzydki strój, bo tylko jakieś dyski ułożone na srebrnym stroju. W Czwórce trybuci są syrenami. Wyglądają bardzo ładnie! W Piątce i Szóstce nie ma nic ciekawego. Siódemka przebrana jest za drzewa. Ich nogi ozdabiają korzenie, a reszta ciała to kolorowe liście. Ósemka, Dziewiątka, Dziesiątka nie jest warta uwagi. W Jedenastce dziewczyna ubrana jest za kwiatka, a chłopak sadownika, na bliźniakach prezentuje się to dosyć ładnie. Dwunasty Dystrykt, jak zwykle... górnicy! Wchodzę do drugiego pojazdu, rzeczywiście, jestem wyższa od chłopca z mojego dystryktu, może niewiele, ale zawsze. Powoli rusza powóz Jedynki, kiedy wyjeżdżają zaczynają skandować ich imiona, klaskać. W końcu ruszamy my! Niebo jest ciemne, oświetlone kolorowymi światełkami, księżycem i gwiazdami. Wyobrażam sobie, że niektórymi z nich są zmarli trybuci. Niedługo będzie ich o dwadzieścia trzy więcej. Jedną mogę stać się ja! Mamy podobne brawa, każdy się cieszy, że nas widzi. Pokazują mnie na ekranie. Słyszę słowa, które mówił mi stylista. Teraz płyną one z ust Doloroesa. Macham do zadowolonych Kapitolińczyków, nie uśmiecham się, czasami rzucam krótkie spojrzenie, na któregoś z nich. W końcu powozy się zatrzymują i młody Prezydent Snow zaczyna przemawiać.
- Witajcie w tym pięknym dniu kiedy poznajemy trybutów reprezentujących Dwudzieste Szóste Igrzyska Głodowe! Spędzicie tutaj trzy dni! Potem traficie na arenę, gdzie będzie walczyć na śmierć i życie! Zwycięży tylko jeden, najlepszy! Pamiętajcie, że wszyscy jesteście świetni! Powodzenia i niech los zawsze wam sprzyja! - wrzeszczy. Konie zawracają. Kiedy docieramy na miejsce mentor i opiekunka zaczynają nas komplementować.
- Świetnie wyszliście!
- Tłum was pokochał!
Wchodzimy do windy i jedziemy na drugie piętro. Jestem zmęczona tym wszystkim, mam ochotę iść spać. Kiedy docieramy do środka, widzę dużą jadalnie. Stół jest długi, drewniany, zastawiony. Ściany pomalowane są na niebieski kolor, mój ulubiony! Na nich wisi kilka półek i telewizor. Jest też tutaj kilka gadżetów potrzebnych do poszczególnych rzeczy. Mam nadzieje, że się tutaj połapię! Przypominam sobie, że jutro odbędą się treningi. Muszę postarać się o sojusz z innymi zawodowcami, w końcu chcę wygrać i wrócić do Arona. Niepotrzebnie się zgłaszałam, mogłam o nich pomyśleć. Zachowałam się wręcz egoistycznie! Siadam na krześle i nakładam sobie na talerz trochę sałatki. Nie mam ochoty na nic więcej, zjem to i pójdę spać. Powoli spożywam posiłek, po chwili talerz jest pusty, a ja jestem wolna.
- Idę spać, nastawię sobie budzik - informuje i odchodzę. Otwieram drzwi do swojego pokoju i ujawnia mi się piękny widok. Niebieskie ściany wyglądają jak fale na morzu. Pościel, szafki i inne meble są tego samego koloru. Czuję się, jakbym przebywała na wodzie, pływała. Rzucam się na łóżko, które okazuje się być wodne. Świetnie! Kieruje swoje kroki do łazienki. Wchodzę pod zimny prysznic, krople wody spływają po moim nagim ciele. Szczotkuje zęby i jestem gotowa. Zasypiam na miękkim łożu.
- Miałaś się nie zgłaszać - W ręku bruneta dostrzegam ostrze. - Teraz będę musiał się z tobą pożegnać. - przykłada je do swoich żył. Próbuje go powstrzymać, jednak kiedy się rzucam, przenikam przez jego ciało. Chłopak się cicho śmieje. - Mała, głupia Rose. Po co ci to było? Nie masz pewności, że wygrasz. Będziesz miała mnie na sumieniu. 
Po moich policzkach spływają łzy. Nie chcę go tracić! 
- To nie prawda! - szepczę bardziej do siebie. Wtedy chłopak rozcina żyły. Czerwona ciecz kapie na podłogę, mam ochotę krzyczeć kiedy upada pod moje nogi. Opadam na kolana, próbuje go ratować, jednak jest już za późno...
Budzę się cała zlana potem. Spoglądam na zegarek, jest dopiero czwarta rano. Wstaję z miejsca i piję szklankę wody, nie chce mi się już spać. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Chciałem przeprosić za kolejny krótki rozdział! Szkoda, że nie lubicie głównej bohaterki XD 
No cóż... mam nadzieje, że chociaż poboczni są, jak dla Was fajni! :) Pozdrawiam!

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział I - Święto

Już dawno się przygotowałam. Zjadłam śniadanie, umyłam zęby, weszłam pod prysznic, uczesałam włosy, założyłam krótką błękitną sukienkę sięgającą kolan. W Dwójce, Dożynki traktuje się jak święto. Na początku byłam temu przeciwna, jednak teraz postanawiam się zgłosić. Aron prosił mnie, żebym tego nie robiła, ale ja chcę reprezentować swój dystrykt. Postaram się do niego wrócić! Na polecenie matki zbiegam po schodach na sam dół, do salonu. Mój brat i tata ubrani są w czarne garnitury zaś mama w długą, czarną sukienkę. Wzruszam ramionami i wychodzę z nimi na zewnątrz. Niebo jest bezchmurne, słońce świeci nam w twarz. Prawdopodobnie dzisiaj nie będzie padać! Nie powiedziałam nikomu o moim postanowieniu, to będzie dla nich wielka niespodzianka. Po chwili docieramy pod Pałac Sprawiedliwości, ustawiam się w kolejce za innymi dziećmi w wieku od dwunastu do osiemnastu lat. Nakłuwam palec, czerwona ciecz leje się na kartkę z moim imieniem i nazwiskiem. Ustawiam się w tłumie i oglądam wchodzącą na scenę Shanę, opiekunkę naszego dystryktu.
- Witam was w tym pięknym dniu! Jak wiecie rok temu odbyło się Pierwsze Ćwierćwiecze Poskromienia, a Dwudzieste Szóste Igrzyska Głodowe następują dzisiaj! Muszą być one wyjątkowe tak samo jak trybuci! Obejrzyjmy ten wspaniały film z Mrocznych Dni! - I puszcza nam nudne nagranie, które(na szczęście) szybko się kończy. Shana bez słowa przechodzi do losowania dziewcząt. Kiedy zanurza bladą dłoń w puli pełnej karteczek z nazwiskami dziewczyn...
- Zgłaszam się na trybutkę! - krzyczę, ile sił w płucach. Kobieta klaszcze i zaprasza mnie gestem ręki na betonową scenę. Na jej polecenie, wchodzę tam i uśmiecham się do widowni. W oddali widzę swój dom blisko wielkiej góry zwanej Orzechem. Dwójka jest duża, mamy tutaj kilka wiosek, a najwyższym budynkiem jest Akademia, w której trenujemy przez całe życie.
- Jak się nazywasz? - uśmiecha się kobieta stojąca koło mnie.
- Rose Darkness - udzielam odpowiedzi.
- No dobrze! A więc przejdźmy do losowania chłopców!
- Zgłaszam się na trybuta! - Ciemny blondyn pewnym krokiem wchodzi na scenę, przedstawia się i łapie mnie za rękę. Widownia obdarowuje nas gromkimi brawami. Strażnicy Pokoju zabierają naszą dwójkę prosto do pociągu, w Dwójce nie mamy zwyczaju żegnać się z bliskimi. Pociąg jest ładniejszy od któregokolwiek pomieszczenia, które wcześniej widziałam! Meble zrobione są ze złota, na stole leży specjalny pilot do zmiany koloru ścian. Na przedniej ścianie, przed kanapą wisi duży telewizor. Razem z trybutem z mojego dystryktu postanawiamy zobaczyć Dożynki. Nagle zaczepia nas jakiś starszy mężczyzna. Ma brązowe włosy, jego głos jest ostry, stalowy. To musi być zwycięzca Igrzysk!
- Proponuje najpierw pogadać, a dopiero potem zobaczyć jacy przeciwnicy się wam trafili. Usiądźcie! - całą trójką siadamy na kanapie i słuchamy jego słów. Mówimy mu, że chcemy mieć sojusz z innymi zawodowcami, czym się posługujemy. Mi najlepiej idzie rzucanie nożami, a blondynowi włóczniami. Zasiadamy przed telewizorem, włączamy go i uważnie oglądamy. Trybutką reprezentującą Pierwszy Dystrykt jest Silver Jones zaś trybutem, ochotnikiem - Gordon Richardson. Richardson! Nazwisko Arona! A co jeśli to jego rodzina? Mam nadzieje, że to tylko przypadek! W Dwójce oczywiście my. W Trójce los padł na zwykłego osiłka i anorektyczkę. Kiedy dochodzimy do Dystryktu Czwartego ujawnia mi się tajemnicza dziewczyna o jasnopomarańczowych włosach. Tam zgłosił się Oscar Bein, umięśniony, wysoki, brunet. Wygląda na jednego z najgroźniejszych trybutów. W Piątce i Szóstce nic nadzwyczajnego, trybuci są bardzo słabi, a przynajmniej na takich wyglądają. W Siódmym Dystrykcie padło na Katlyn Goldenmayer, wysoką brunetkę o jasnym brązowym kolorze oczu, oraz Charliego Hendersona, niskiego, dwunastoletniego blondyna. Ósmy, Dziewiąty i Dziesiąty, oni nie są warci żadnej uwagi, zginą na samym początku. Robbie Stewart, oraz Cara Stewart to wysocy bliźniacy z Jedenastego Dystryktu. W Dwunastce nie ma nic ciekawego, trybuci są mizerni i chudzi. Patrząc na nich wszystkich, to mam duże szanse na wygraną. Odgarniam kosmyk włosów i wstaję z miejsca. Pozwalam awoksowi odprowadzić się do mojego pokoju. Ognistowłosy zostawia mnie pod drewnianymi drzwiami. Wchodzę do środka. Ściany pomalowane są na mój ulubiony kolor - żółty. Mieści się tutaj duże łóżko, dwie szafki nocne, półki, telewizor. Rzucam się na miękkie łoże, mam ochotę zniknąć z tego świata i nie popełniać więcej błędów. Zawiodłam go. Zawiodłam Arona. Doskonale pamiętam chwilę kiedy go poznałam. Pewnie teraz mnie nienawidzi, nie spełniłam jego prośby i być może będę walczyć z jego bratem. On nie ma pewności, że ja wygram. Równie dobrze mogę zginąć w walce. Byłam głupia chcąc być trybutką, mam tylko nadzieje, że on się na mnie nie obrazi. To znaczy na pewno będzie wkurzony, chcę, żeby po prostu mi wybaczył. Żeby przy mnie był. On mnie kochał, a ja go zawiodłam. Łzy spływają po mych policzkach, nie mam sił, nie mam sił, by żyć. A może ja... może już nie chcę żyć. Zaciskam pięści, teraz muszę być silna i dla niego wygrać. Przynajmniej się postaram! Idę do łazienki, wchodzę pod zimny prysznic. Krople wody spływające po moim nagim ciele mnie odprężają. W końcu wychodzę i myję swoje perliste zęby i jestem gotowa.
Wychodzę z swojego pokoju i wracam do jadalni. Siadam przy stole naprzeciwko Shany i zaczynam jeść potrawkę z kurczaka. Nie mogę się cały czas załamywać, muszę być silna. Wszyscy dziwnie się na mnie patrzą.
- O co chodzi? - pytam od niechcenia. - Kiedy będziemy w Kapitolu?
- Jutro - odpowiada spokojnie mentor.  Po spożyciu posiłku wracam do swojego pokoju, załatwiam wszystkie najpilniejsze sprawy, po czym rzucam się na łóżko i momentalnie zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć! Jak widzicie jest to blog o Rose, trybutce z Drugiego Dystryktu! Postać powstała na tym blogu; http://cwiercwieczeposkromienia1.blogspot.com/ - ale ja postanowiłem napisać Igrzyska z jej perspektywy, gdyż wolę, żeby to ona opowiadała o swoich przeżyciach na arenie! Głupio byłoby, gdyby to Aron wszystko opowiadał i jakbyście to czytali to wiedzielibyście wszystko! Więc zapraszam do komentowania i obserwowania! W Menu macie bohaterów i w ogóle! :3 Rozdział jest krótki, starałem się go wydłużyć, ale nie chciałem wpychać tutaj za dużo, żeby coś zostało na następne rozdziały. Mam nadzieje, że się spodoba! Co myślicie o szablonie? Mogę zmienić!
Pozdrawiam,
Finnick.



Szablon wykonany przez Lady Spark