sobota, 4 października 2014

Rozdział XI - Nic nie trwa wiecznie.

Powoli otwieram oczy. Otacza mnie ciemność i nic nie widzę. Próbuje wydostać się z pułapki - niedługo stracę oddech i zginę z tak błahego powodu.
- Carmen? Oscar? - nawołuje swoich sojuszników, jednak nie słyszę żadnego odzewu. Zginęli? Raczej obudziłby mnie wystrzał armatni. Ile czasu byłam nieobecna? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Staram się wstrzymać powietrze i odetchnąć po dłuższym czasie. Nie chcę marnować cennego tlenu.
- Ro-ose? - Słyszę, jak Carmen odkrzykuje między napadami kaszlu. - G-gdzie?
To pytanie nie ma sensu. Nie potrzebna jest jej moja lokalizacja. Poza tym nadal jestem na nią wkurzona i nie mam zamiaru z nią rozmawiać. A może to dobra pora na opuszczenie sojuszu? Jeszcze nie. Jest nas dziesięciu, więc poczekam aż zginie jeszcze dwóch zawodników. Próbuje zrobić coś z tymi głupimi kamieniami. Ściskam jeden z nich i o dziwo zaczyna się kruszyć. Robię tak z kolejnymi. Czuję, że moje płuca domagają się potrzebnego do życia tlenu.
- Rose! Nie mogę oddychać! Rose! - krzyczy Carmen. Mam ochotę powiedzieć jej, żeby się zamknęła, ale nie chcę zwracać uwagi innych. Kto wie, czy ktoś nad nami nie stoi i czeka, żeby zabić? Przez malutką szparę przechodzą malutkie promyki słońca. Czyli jest już ranek. Ktoś odkopuje moje ciało. Już mam szykować się do walki, gdy widzę twarz Oscara.
- Szybko. Znajdź Carmen. Brakuje jej tlenu - mówię szybko wychodząc z pułapki, po czym pomagając mu ją odkopać. Po pięciu minutach odnajdujemy bezwładne ciało dziewczyny. Robimy jej reanimacje i usta usta. W końcu wraca do naszego świata. Ogarniamy się i zaczynamy wędrować przed siebie.
***
Nagle widzimy Charliego z Siódmego dystryktu. Dwunastolatek ma poczochrane blond włosy, w których można znaleźć piach i malutkie kamienie. Ciuchy ma obszarpane i brudne. Na jego twarzy maluje się chytry uśmieszek. Zaczyna uciekać, a ja nawet nie zauważam kiedy Carmen puszcza się za nim. Rzucam krótkie spojrzenie Oscarowi i zaczynam za nimi biec. Znikają mi z oczu, muszę ich, jak najszybciej znaleźć. Wiatr wieje mi w twarz, nos mocno szczypie. Wyciągam ostry i połyskujący nóż, bo kto wie, czy za rogiem nie czeka mnie zacięta walka o własne życie. Wbiegam do pola podobnego do tego, w którym stoi Róg Obfitości. Przerażony chłopiec leży na plecach i patrzy na moją sojuszniczkę przez szkliste oczy. Łzy spływają mu po twarzy, błaga o przebaczenie.
- Wybacz. Proszę. Nie rób tego - łka. Carmen unosi trzy złote kastety i wbija je w brzuch przeciwnika. W następnej chwili słyszę świst i topór wbija się w kamienną ścianę obok dziewczyny. Odwracamy się w stronę, z której on nadleciał. Katlyn wygląda na zdenerwowaną. Ktoś powala mnie na ziemię, zatapia nóż w prawej dłoni. Wypuszczam swoją broń, po czym próbuje jej dosięgnąć, jednak napastnik mocno mnie trzyma. Wystrzał armatni przeszywa powietrze - Charlie nas opuszcza. Kolejna dusza odchodzi. Robi mi się lżej - Cara, która uniemożliwiała mi poruszanie się upada na twardą ziemię i siłuje się z Carmen. Sojuszniczka kolejny raz ratuje mi życie w walce z rudowłosą. Wodzę wzrokiem po polu bitwy. Nadchodzi niczego nieświadomy Boby, który od razu zmierza w mą stronę. Oscar rzuca się na jego plecy i zaczyna bić go pięściami po twarzy. Katlyn rozcina mój policzek, więc kopię ją w kroczę i ranię w lewe ramię. Dziewczyna syczy z bólu. Pozbywam się przeciwniki zadając jej cios w obie nogi. Zaczyna czołgać się, by uciec. Mam ochotę ją zabić, jednakże słyszę przerażony krzyk swojej sojuszniczki.
- Rose! Pomóż!
Odwracam się w stronę, z której dochodzi krzyk i widzę, jak Carmen dźga Carę w oba ramiona, po czym rozcina jej biodro. Pędzę, by jej pomóc. Ktoś mi w tym przeszkadza, gdyż wystawia rękę na wysokość mojej twarzy, a ja na nią wpadam. Krew zasłania mi widok, próbuje się ogarnąć i biec na pomoc sojuszniczce, jednakże kiedy tylko próbuje powstać napastnik mi to uniemożliwia. W końcu podcinam jego nogi, powstaję, ocieram zakrwawioną twarz i widzę, jak rudowłosa bierze wielki kamień, spiczasty kamień i wbija go w brzuch dziewczyny o kolorowych włosach. Z moich ust wydobywa się przeciągły krzyk. Nie wszystko do mnie dociera. Podbiega Oscar, ciągnie mnie za ramię, ale go odpędzam. Zaczynam biec do bezwładnego ciała na wpół żywej sojuszniczki. Jej morderczyni gdzieś znika. Klękam nad ranną.
- Car-Carmen - W moich oczach pojawiają się łzy. Nie wiem co zrobić, żeby ją uratować. - Twój mentor na pewno przyśle ci jakiś lek. - Ta ledwo wskazuje palcem na ranę. Nie jest na brzuchu tylko w okolicach serca. Zaczynam panikować. - To...
Oscar podbiega i rozrywa kawałek materiału swojego stroju. Próbuje zatamować krwawienie? To nic nie. Cara zadała śmiertelny cios.
- K-k... - zaczyna dziewczyna. - K-k-o-cham C-cię - wyznaje mu swoje uczucia w takich okolicznościach. A może byli parą? Czasami słyszałam, jak coś do siebie szeptali i chichotali.
- Ja ciebie też - odpowiada Oscar. Zaczyna szybciej oddychać. Oni - ci którzy siebie kochali - byli razem na arenie. To musi być straszne uczucie. Wiedzieć, że niedługo można stracić swoją drugą połówkę. I rodzinę. A jeśli chce się zatrzymać to drugie to trzeba będzie zabić ukochanego lub ukochaną. Ja mam dużo lepiej. Aron jest bezpieczny, w Kapitolu, a na arenie walczę o to, żeby znowu go zobaczyć. Może się kłóciłyśmy, ale to nie znaczy, że pragnęłam jej śmierci. W końcu słyszymy wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Oscar ściska jej zimną dłoń.
- Chodźmy - mówię cicho. Zastanawiam się nad zabiciem go póki jest taki bezbronny. Chyba, że ucieknę.
- Nie uciekasz? - pyta jakby czytał w moich myślach. - Niepotrzebnie utrzymujemy przymierze.
- A-ale... Masz wielkie szanse na zwycięstwo. Na pewno rodzina na ciebie czeka.
- Niby tak. Ale i tak uciekaj. Wiej! Bierz wszystko co ci potrzebne i uciekaj.
Zabieram swój plecak, oraz plecak Carmen, do którego przesypuje rzeczy z plecaka Silver. Biorę też bronie należące do dziewczyny, która niedawno nas opuściła. Odwracam się i zmierzam przed siebie. W ostatniej chwili odwracam się i mówię;
- Uważaj na siebie.
- Ty też. Obiecuje, że zamorduje te szmaty z sojuszu Katlyn i ułatwię ci wygarną. Oczywiście, nie poddam się tak łatwo i nie obejdzie się bez naszej walki. Rose, wiem, że w finale zawalczymy my. Przynajmniej na to liczę. Postaraj się przeżyć do tej chwili - śmieje się chłopak. Mimo woli, uśmiecham się i zaczynam biec truchtem dalej.
***
To koniec. Sojusz zawodowców się rozpadł. Nie sądziłam, że ta chwila nastąpi tak łatwo i szybko. Spodziewałam się zaciętej walki, z której wyjdę z wielkimi obrażeniami. Opatrzyłam rany lekami, które miała Carmen. Czuję dziwną pustkę w środku. Zginęła.
Słychać hymn panem i na niebie pojawia się godło Kapitolu.
Carmen Levine, Dystrykt Czwarty.
W moim gardle tworzy się gula. Ciężko mi się oddycha. Ale to nic w porównaniu z tym co przeżywa Oscar. Mimo, że się kłóciłyśmy to naprawdę ją lubiłam. Okazało się, że była bardzo miłą osobą. Mało mówiła, ale to żaden minus. Jedni są bardziej towarzyscy, a inni mniej. Na szczęście zginęła bez dużej ilości krwi i  pokazała, że potrafi walczyć.
Charlie Handerson, Dystrykt Siódmy.
Chłopiec, który pewnie był pod presją Katlyn i jej sojuszników. To przez nich zginął. Namówili go, żeby zwabił kogoś z mojego sojuszu. Pewnie mnie. Ale Carmen za nim pobiegła. Czuję się winna jego śmierci.
Zostało nas ośmiu. Zbliża się wielki finał. Hymn przestaje grać, więc układam się wygodnie i zasypiam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oto nowy rozdział. Z opóźnieniem, ale już nie wyrabiam. Szkoda, że Carmen umarła, ale miałem ułożoną jej śmierć od początku. Czasami zastanawiałem się, czy może ją oszczędzić, jednak w końcu tak wyszło. Co do zerwania przymierza - nic nie trwa wiecznie, jak mawia rozdział. Dobrze. To cześć!

3 komentarze:

  1. Czuję się taka bezduszna nie płacząc za Carmen i nie czując najmniejszego żalu z jej śmierci. Taka zła i wgl. ;-; Za to żal mi Oscara, że stracił swoją miłość. Wiem głupie. Nie lubię Carmen, ale jednak źle, że odeszła, bo... bo miłość jest taka urocza i wzruszająca. Nie sądziłam, że oni byli razem. Naprawdę szkoda mi Oscara. Miłe było z jego strony, że życzy Rose, aby dotrwała do finału, ale czy może on chce tego, bo wie, że ją pokona? Taka podejrzliwa jestem. Wybacz.
    Faktycznie. Nic nie trwa wiecznie. Przymierze musiało się kiedyś zakończyć, a szczególnie teraz jak zostało ich już tak malutko. Ciekawa jestem co wymyślisz dalej. Jak to wszystko się dalej potoczy i kto wygra igrzyska. Czy Rose będzie miała jakąś chwilę na odpoczynek czy będzie musiała się co chwilę z kimś zmierzać itd.
    Pozdrawiam i weny. xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Dzisiaj kom krótki bo mi głowe rozpierdziala.
    Szkoda, że Carmen umarła. Ale to igrzyska , na każdego kiedyś przygodzi pora. ( zabijanie moich dość lubianych bohaterów wyprało mi mózg i teraz mam zjebany).
    Ogólnie Oscar cóż życzł Rose by doszła do finału. Czyżby się za tym krył jakiś podstęp?
    To chyba tyle
    Paulla K
    Ps. Pozdrawiam i weny
    Ps2. Czy mógłbyś się ze mną skontaktować na e-maila,, bo czytając ten rozdzial coś mi się rzuciło w oczy i chce to wyjaśńić.

    OdpowiedzUsuń
  3. NIENIENIENIENIEWIERZĘ. CARMEN. UMARŁA. TA NAJLEPSZA. NIE.
    Szczerze mówiąc to miałam łzy w oczach. A często się to nie zdarza. Szczególnie podczas czytania książki czy bloga.
    Weny i tak dalej. Teraz jedyne na co czekam to śmierć Rose. Tylko tyle ;-;

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Lady Spark