niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział VII - Plan.

Budzi mnie czyjś przeraźliwy krzyk. Otwieram oczy i zaciskam dłoń na rękojeści połyskującego noża. Wybiegam z namiotu, nadal jest ciemno, a z sojusznikami wszystko w porządku. Oddycham z ulgą.
- Coś się stało? - pyta Dave. Cała trójka jest lekko zaskoczona, ciekawi mnie, po co aż tyle osób na warcie. Przecież jeden z nas mógłby obudzić resztę, gdyby stało się coś niepokojącego.
- Nie, nic. Idźcie jeszcze trochę spać, ja tutaj zostanę - mówię siadając na kamieniu. Chłopcy wchodzą do namiotu, a ja wyciągam z plecaka szmatkę i poleruje zakrwawione bronie. Moją uwagę przyciągają trzy fiolki fioletowej cieczy wystające z plecaka Silver. Mrużę oczy, chwytam jedną z nich i uważnie obserwuje. Po pięciu minutach obserwowania, stwierdzam, że to bardzo silna trucizna. Chciała otruć kogoś innego, czy nas? Tak, czy siak nie postąpiła zbyt mądrze, mogła to schować głęboko. Nie mogę pozwolić zabić siebie, resztę niech zabija do woli, przynajmniej kilku wrogów mniej. Chowam to z powrotem i zachowuje się jak, gdyby nigdy nic. Kilka sekund po akcji, z namiotu wychodzi blondynka z Jedynki.
- Widziałam, jak to brałaś. Wiesz co to jest? - patrzy na mnie pytająco. Wygląda na przestraszoną, pewnie myśli, że wszystko wygadam.
- Wiem, co chcesz zrobić z tą trucizną - odpowiadam spokojnie. - Mam propozycję.
Dziewczyna odgarnia swoje długie włosy i zgadza się na słuchanie. Uśmiecham się chytrze i zaczynam opowiadać jej o moim planie. To może pomóc przeżyć mi i jej. A ona nie jest zbyt silna, więc dam jej radę kiedy będziemy w finale.
- Powiedzmy, że będziemy w takim pobocznym przymierzu. Będziesz to wlewać do wody sojuszników, a ja będę cię bronić, gdy coś nie wyjdzie.... - tłumaczę. Ona lekko zaskoczona, przytakuje, po czym zaczyna jeść ze mną krakersy.
- Kto jest naszym pierwszym celem? - pyta półgłosem.
- Hmmm... Carmen jest zbyt inteligentna, ona musi zginąć w walce. Gordon jest najsłabszy z chłopaków, przynajmniej tak mi się wydaje. Dave. Ale dopiero, gdy minie przynajmniej sześć, siedem, osiem dni, bo inaczej nabiorą podejrzeń, a... - urywam, gdyż wychodzi reszta. Przez chwilę boję się, że podsłuchali, ale o niczym nie wspominają. Postanawiamy zmienić miejsce pobytu, więc wszystko pakujemy do plecaków i ruszamy w stronę jeziora. Uznaliśmy, że tam będzie najbezpieczniej i najwygodniej. W oddali dostrzegam majaczącą postać zbierającą wodę do butelki. Gordon, jak głupi, wymachując toporem podbiega do niej i przygważdża ją do ziemi. Podbiegamy tam i obserwujemy całe widowisko. Ofiara jest dosyć ładna, to dziewczyna. Ma śliczne blond włosy i przyjemny wyraz twarzy. Jedynka w końcu zaczyna odcinać jej palce u rąk i nóg.
- Jak się nazywasz? - szepcze szatyn.
- Caya...
- A, więc... Niestety muszę cię zabić bardzo wolno.
Już ma zacząć krzyczeć, ale mój sojusznik w porę odcina jej język, a ja krzywię się na widok tego czynu. Powoli nacina jej brzuch, krew leje się obficie, a ten tylko się śmieje. Szkoda mi jej, chciałabym skrócić jej męki, ale nie mogę wyjść na słabą. Odgarniam kosmyk włosów, po czym udaje, że szukam czegoś w plecaku. Po kilkunastu minutach krzyków i męczenia blondynki, słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Spoglądam na jej bezwładne ciało, jest całe pokiereszowane. Twarzy w ogóle nie widać, jestem zdziwiona, że jakieś kawałki zostały.
- Lepiej odejdźmy, żeby jej ciało zabrał poduszkowiec - informuje uśmiechnięty Dave. Spoglądam na niego i od razu robi mi się gorzej. Jeszcze z godzinę temu ustaliłam z Silver, że zabijemy go pierwszego... Jak powiedział tak robimy. Po chwili maszyna zabiera jej ciało, a my rozstawiamy obóz. Pijemy, jemy, a oprócz tego panuje niesamowita cisza. Może to ta akcja stworzyła jakieś napięcie? Przypominam sobie o Aronie. Pewnie ogląda teraz zmagania na arenie. Dlaczego byłam taka głupia i go zostawiłam? Ciekawe, która jest godzina. Stawiam, że koło dwunastej, oby Kapitol był zaspokojony. Krwi dostali sporo, a chyba właśnie o to im chodzi?
Śmierć zabierze nas wszystkich. Dwudziestu trzech oszczędzi, jednego skaże na długą depresję. (To mój cytat i bez zgody proszę nie kraść B| Notki od autora nie ma w tekście, tylko, dla was tak po prostu)
***
Godzinę później oddalam się z Silver od naszego obozowiska w celu znalezienia potencjalnych przeciwników. To sojusznicy nas wysłali, oni się lenią, a my pracujemy. Nie odzywamy się słowem póki nie jesteśmy wystarczająco daleko, żeby nas nie usłyszeli. Blondynka postanawia zacząć rozmowę na temat trucizny.
- Jak myślisz, podejrzewają coś?
- Myślę, że nie... - odpowiadam i wzruszam ramionami. Zauważam chłopaka rozglądającego się dookoła. Niezauważalnie wskazuje go mojej towarzyszce, a ona napina strzałę na cięciwę i trafia go w nogę. Upada na ziemię, podbiegam tam, rzucam w jego bark połyskującym nożem. Podbiegam i wbijam kilka noży na raz w jego twarz. Słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć chłopca. Nawet nie wiem, z którego jest dystryktu. Spoglądam na swoje zakrwawione ręce. Próbuje to wytrzeć o ubranie, jednak to w ogóle nie pomaga, tylko je brudzi.
Właśnie go zamordowałam i wcale nie czuję się źle. Zbliżam się do powrotu do Arona. Zabieramy jego nóż, bo to jedyna rzecz, którą miał i wracamy do obozu. 
- Nareszcie! - wita nas Gordon. Nie przepadam za nim, uważa się za silnego, a tak naprawdę jest słaby. Poza tym z charakteru w ogóle nie przypomina Arona. - Myśleliśmy, że zginęłyście! Ale co się dziwić skoro jesteście takie słabe i... - Nie pozwalamy mu dokończyć. Silver napina strzałę na cięciwę i celuje nią w sojusznika z Jedynki. Ja przykładam mu nóż do gardła tak mocno, że musi się lekko oddalać, żeby się nie udusić. 
- I kto tu jest słaby? Zamknij się i nie odzywaj! - syczy Silver z szyderczym uśmiechem na twarzy. Powoli odchodzimy i siadamy na ziemi. Oscar patrzy na nas z błyskiem w oku. Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam, jak się lekko śmieje. Tak, szatyn z Jedynki zachowuje się, jak przywódca, a wcale nim nie jest. Ściągam kurtkę pełną noży, gdyż jest zbyt gorąco. Nie wytrzymam w takich ciuchach! Resztę dnia spędzamy w bezpiecznym miejscu, dzisiaj trupów starczy. W nocy zaczyna grać Hymn Panem i pokazują twarze zmarłych trybutów.
(WŁĄCZCIE)

Caya Tosy, Trybutka z Ósmego Dystryktu.

To ta, którą zmasakrował Gordon. Tutaj wygląda ładnie, jednak mi się przypomina jej zmasakrowane ciało, krzyki.

Zabiłam go. Wygląda na dzieciaka, a ja zabiłam go bez skrupułów. Ale ktoś musiał zapłacić życiem, żeby inny mógł wrócić. Ma ładną twarz, z nożami taka nie była.

Hymn przestaje grać, a ja staję na warcie z Carmen i Silver. Chłopcy zasypiają.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taylor dla Kole Dżanki <3 XDD
Rozdział z dedykiem dla Nieoficjalnej i Kole Dżanki!
Co myślicie o Planie Silver i Rose? Czy on wypali?
A o śmierciach?
Następny rozdział prawdopodobnie może być bez krwi.

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział VI - Pierwsze ofiary.

- Panie i Panowie, Dwudzieste Szóste Igrzyska Głodowe uważam za otwarte! - rozbrzmiewa głos Doloroesa Dodermana, komentatora tych Igrzysk. 
Kilkanaście metrów dalej stoi lśniący Róg Obfitości. Wzrokiem odszukuje Silver, która stoi nachylona i gotowa do biegu. Osiłek z Trzeciego Dystryktu jest po mojej drugiej stronie, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, on napina mięśnie. Są wielkie, ale czasami to nie siła pomaga wygrać. Dwunastoletni Charlie z Siódmego Dystryktu ma przerażony wyraz twarzy. Cały czas goni wzrokiem po otaczających go ludziach.
Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście, siedemnaście, szesnaście, piętnaście.
Szykuje się, muszę dotrzeć tam jako jedna z pierwszych i chwycić moje kochane noże. A co najważniejsze, przeżyć pierwszy dzień. Pokazałabym, że jestem słaba, gdybym zginęła tak szybko.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... START!
Zeskakuje z tarczy, biegnę, ile sił w nogach. Wkurzam się na widok dwunastolatka z Siódemki, który dobiega tam jako pierwszy. Przyśpieszam i chwytam kurtkę pełną ostrych i połyskujących noży. Zakładam ją, wyciągam najkrótszy, zamachuje się i trafiam w samo serce chłopaka z Szóstego Dystryktu. Upada na ziemię zalewając się krwią. Unikam ciosu toporem, uderzam w twarz trybuta z Piątki. Przewracam go na ziemię i podcinam mu gardło. Krew tryska na wszystkie strony, czuję ją na twarzy, dłoniach. Widzę uciekającą dziewczynę z Dziewiątki, już mam za nią biec i zabić, jednakże uprzedza mnie Silver, która strzela w tył jej głowy z łuku. Moi sojusznicy mordują z zimną krwią, przeciwny sojusz również. Nagle orientuje się, że otoczenie pustoszeje i jestem tutaj tylko ja z Oscarem, Carmen, Dave'm, Gordonem, oraz Silver. 
- Świetnie nam poszło! Wiedziałam, że inni zwiążą przymierze. Swoją drogą, dobrzy są, ta z Siódmego prawie zraniła mnie w ramię! - narzeka blondynka z Pierwszego Dystryktu. Wzruszam ramionami, biorę pojemny plecak, do którego chowam trzy puste bukłaki, apteczkę, dużą ilość suszonych owoców, śpiwór. Kiedy zakładam go na ramiona, orientuje się, że nie jest taki ciężki.
- Zostajemy tu, czy idziemy do jeziora? Dosłyszałam, że jest blisko za tym - wskazuje palcem na kamienną ścianę. Sojusznicy kiwają głowami, zabierają najpotrzebniejsze i ruszają za mną. W pewnej chwili moja noga się ześlizguje i prawie wpadam do czystej wody. W ostatniej chwili przytrzymuje mnie Oscar. Silver nabiera wody na palec i lekko go oblizuje. 
- Wydaje mi się, że pitna. Nie wiem, nie znam się na tym, ale nic się nie dzieje - wzrusza ramionami.
Bez słowa napełniamy tym bukłaki i butelki. 
- Musimy przepłynąć przez jezioro, żeby dostać się gdziekolwiek indziej. Możemy też wejść na górę, którą wskazała nam Rose i zejść po niej na drugą stronę. Bezpieczniejsze chyba będzie, jednak przepłynięcie - od rzezi po raz pierwszy odzywa się Carmen marzycielskim głosem. Kiwamy głowami. Oba wyjścia mogą skończyć się dla nas śmiercią, ale skoro inni pozostali przy życiu trybuci jakoś dali radę... Po dłuższej ciszy, zgłaszam się na ochotniczkę. Związuje włosy w koka. Wskakuje cicho do wody i zaczynam płynąć. Po kilku minutach docieram na drugi brzeg, a za mną moi sojusznicy. 
- Możemy rozbić tutaj obóz - zauważa Gordon.
- To bez sensu, przy Rogu Obfitości było lepsze miejsce - mówię nieco poddenerwowana. Oni serio są tak głupi, czy tylko udają? Kręcę głową i idę przed siebie. Odwracam głowę do reszty, żeby zobaczyć, czy idą.
- Chodźcie, znajdziemy blisko podobny krąg. Nie oddalajmy się od jeziora, może to jedyne na arenie - zauważam i otrzymuje aprobatę. Ruszamy szybkim krokiem przed siebie, jesteśmy gotowi na atak z każdej strony.
- Ilu martwych? - pytam po dłuższej chwili milczenia.
- Ośmiu - odpowiada mi Dave szorstkim tonem. - Mogliśmy zabić więcej, gdyby nie ten głupi przeciwny sojusz! W zeszłym roku było lepiej. Ale Igrzyska dopiero się zaczynają!
Spoglądam na niebo. Jest bezchmurne, a słońce świeci niemiłosiernie. Czuję, że ten dzień może być długi. Po dwudziestu minutach poszukiwań znajdujemy odpowiednie miejsce. W oddali słyszę rozmowy, wybuchy śmiechów i wiem, co to oznacza. Nadstawiam uszu.
- Młody, podaj mi te krakersy! - słyszę głos Katlyn.
- Jasne... - W głosie chłopca można usłyszeć żal. Zabiją go, gdy im się znudzi, pewnie nie miał wyboru. Zapewne szatynka kazała mu przyjąć przymierze. Nie daję mu większych szans, będzie bezpieczny dopóki będzie potrzebny w sojuszu, a podejrzewam, że nie potrwa to długo. Ciekawe jakie ma umiejętności, że go zwerbowali. No, bo powiedzmy sobie szczerze... Co dwunastolatek może zrobić? Osiłek wychodzi z obozu, żeby załatwić potrzeby, więc chowamy się za skałą i czekamy w ciszy.
- Idziemy. Prawdopodobnie, któreś z nas zginęłoby w walce... - szepczę. - A to wstyd i hańba dla naszych dystryktów - dodaje widząc minę Oscara. On jest jakiś uczulony na punkcie swojej dumy! No, ale gwarantuje mi większe szanse na wygraną. Maskujemy duży namiot, kładziemy tam swoje śpiwory i jesteśmy gotowi. Siadamy obok siebie i jemy suszone owoce. Jest dzień i nie mamy, co robić.
- Może jakieś polowanie na trybutów? - proponuje chłopak z Pierwszego Dystryktu.
- Nie dość ci ofiar, jak na dziś? - pytam z lekka zaskoczona tym zdaniem.
- Osiem zimnych trupów. To ci wystarcza? - dopytuje się Gordon. Przewracam oczami i wstaję z miejsca.
- Idziecie? - zwracam się do reszty.
- Popilnuje obozu - decyduje Carmen i siada na małej skale trzymając kastet w ręku. Całą piątką ruszamy przed siebie w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Wspinamy się na średniej wysokości skałę i trzydzieści kroków dalej widzimy jakaś brunetkę o miłym wyrazie twarzy.
- Tam! - wrzeszczę, bo nie wszyscy się orientują. Ona zaczyna ucieczkę, a my pościg. Zbiegamy po różnych pustynnych górach, śmiejąc się. Dziwię się, że taka jestem. Jeszcze kilka dni temu byłam wrogiem Igrzysk. Rzucam w przeciwniczkę nożem, jednak ona zdąża go przechwycić i uciekać dalej. W pewnej chwili przewraca się i obserwuje, jak śmiejemy się, stojąc nad nią. Ona zatapia nóż w nodze Silver, a ona odruchowo napina strzałę na cięciwę i wypuszcza ją w stronę trybutki. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Sojuszniczka krzywi się lekko.
- Wrócimy do obozu, to ci to opatrzymy - informuje przeszukując plecak zmarłej. Zabieram pustą butelkę wody i dwie skarpetki. Dużo nie udało jej się zabrać, ale pewnie chciała uciekać i przeżyć, jak każdy słaby trybut. Po dziesięciu minutach, jesteśmy w obozie, gdzie Carmen spożywa krakersy. Siadam obok niej i uśmiecham się lekko podczas, gdy reszta zajmuje się sobą.
- Czy te kolorowe włosy, to jakiś znak? Czy tak sobie je przefarbowałaś? - zaczynam rozmowę.
- Moja mama też takie miała. Umarła, gdy miałam pięć lat, a to mi o niej przypomina. Uważam, że w ten sposób jakoś jesteśmy razem. Ojciec się załamał i prawie nic nie mówi. A brat... to fan Igrzysk. Jest zwycięzcą. Szkoda, że ja nie będę. Ty masz szanse... - odpowiada. Robi mi się jej żal, ja miałam tak dobrze i się zgłosiłam, a ona...
- Bardzo mi przykro - mówię zjadając krakersa i popijając wodą. - Zabiliśmy jakąś trybutkę.
- Nie rozumiem, dlaczego akurat nasze dystrykty są zawodowe. Ale to chyba dobrze... mamy większe szanse.
Niedługo zapadają ciemności. Zaczyna grać hymn Panem i na niebie pojawiają się twarze, imiona i nazwiska zmarłych trybutów. Boję się, niedługo zobaczę osoby, które zamordowałam ja.

Charles Khan, Trybut z Piątego Dystryktu. 
To ten, którego zabiłam ja. Dopiero teraz dowiaduje się, jak miał na imię. Szczerze mówiąc nie przyjrzałam się, co do jego wyglądu i dopiero teraz to oceniam. Pamiętam jego krew na mojej twarzy, gdy podcięłam mu gardło.
Samantha Deyr, Trybutka z Piątego Dystryktu.
Zabita przez blondynkę z Jedynki. Goniliśmy się, zabrała mój nóż. Na pewno miała kochającą rodzinę, jednakże teraz nie mogę się tym przejmować. Muszę wziąć się w garść i zabijać dalej.
Kelsey Curt, Trybutka z Szóstego Dystryktu.
Nie zabiłam jej, nie znam.
Tony Sooney, Trybut z Szóstego.
Przebiłam jego serce lśniącym
nożem, dręczą mnie wyrzuty
sumienia.
Scott Daryk, Trybut z Ósmego Dystryktu.
Sendy Jons, Trybutka z Dziewiątego Dystryktu.
Zabita przez blondynkę z Jedynki. Uciekała, ale dostała strzałą. Sama miałam ją zabić.
Arthur McDonald, Trybut z Dziewiątego Dystryktu.
Carl Deison, Trybut z Dziesiątego Dystryktu.
Delly Carthwight, Trybutka z Dziesiątego Dystryktu.
Kończą go grać, a ja spuszczam wzrok. O wiele lepiej zniosłabym to, gdybym nie widziała ich twarzy. Teraz pozostaną w mojej pamięci przez dłuższy czas. Pierwszą wartę bierze Oscar, Dave i Gordon, a my, dziewczyny idziemy spać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nowy! Opisywać tak jeszcze zmarłych podczas hymnu? Że dodaje zdjęcia i imiona i jakiś krótki opis? Mam nadzieje, że się spodoba!



wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział V - Szok

Od rana chodzę w sukienkach i szpilkach. Opiekunka nawet nie piśnie, wszystko idzie mi świetnie, a to dzięki długim treningom w Dwójce. Mama od dziecka trenowała ze mną wywiady. Musiałam wyobrażać sobie, że ona jest Caesarem i zadaje pytania, a ja na nie ładnie odpowiadam. To wyglądało trochę dziwnie i kiedy byłam mała to prawie zawsze nie mogłam powstrzymać śmiechu. Chciałabym teraz siedzieć w domu albo spędzać czas z Aronem. Nagle zaczyna boleć mnie brzuch. Bez ostrzeżenia biegnę do toalety i zaczynam wymiotować. O co chodzi? Po chwili wycieram usta i siadam na podłodze. A może... Nie to niemożliwe... Chwytam test ciąży i wykonuje go. Wynik mnie muruje! Jestem... Mam... Dziecko. Jestem w ciąży. Ta myśl ciągle chodzi mi po głowie, chodzę tam i z powrotem. Muszę o tym powiadomić Arona! Przecież to jego dziecko, z nikim innym nie współżyłam. Łzy spływają po mych policzkach, idę do apartamentu Jedynki i otwieram drzwi. Stoi w nich Aron.
- Spotkajmy się na najwyższym balkonie. Za pięć minut. - i odchodzę wciąż załamana. Moim opiekunom należą się jakieś wyjaśnienia, więc wszystko im opowiadam, a oni dają mi dzień wolny. Po kilku minutach wchodzę po schodach na miejsce, gdzie umówiłam się z brunetem. Dołącza do mnie, a wtedy płaczę jeszcze gorzej.
- Co się stało? - mruży oczy, a ja nie umiem powiedzieć ani jednego słowa. Jak to zabrzmi? Uwierzy mi? Wkurzy się? Rzuci? Zamykam oczy. Wdycham i wydycham wcześniej nabrane powietrze.
- J-jestem w ciąży.
Nie mogę określić jego reakcji. Przytula mnie i próbuje uspokoić. Mam motyle w brzuchu, gdy on znajduje się blisko mnie.
- J-ja nie z-zgłaszałabym się, gdybym tylko wiedziała.
Aron zaczyna mnie uspokajać mówiąc różne rzeczy w stylu ''Wszystko będzie dobrze'' i wiele innych. Ale ja nie jestem głupia. Wiem, że na arenie mogę zginąć w każdej chwili. Katlyn pokazała mi, ile mam wrogów. W sojuszu pewnie też za mną nie przepadają. Zresztą... Dwudziestu trzech ludzi chce zabić mnie. Oni chcą wrócić do swoich rodzin. Informuje chłopaka, że muszę iść potrenować i tak też robię. Opiekuni stwierdzają, że dadzą mi dzisiaj spokój, bo i tak świetnie sobie radzę. Jestem im za to ogromnie wdzięczna, teraz chcę być sama, muszę to przemyśleć. Kieruje się do pokoju, w którym od razu rzucam na łóżko. Widzę przez łzy spływające po moich policzkach. Zamykam oczy.
Jestem na arenie. Gonią mnie. Wszyscy trybuci zaczynają za mnąbiec i próbować czymś rzucić. Unikam ich ataków, ale dłużej tak nie pociągnę. Czuję, jak silny wiatr próbuje mnie do nich zepchnąć. Z ziemi wyrastają korzenie, które zmierzają ku mojej nodze. Jęczę cicho i skręcam w prawo, ale tam...
- Wstawaj! Za pięć minut zaczną się wywiady! Silver, ta dziewczyna z Jedynki, uważam, że nie jest zbyt silna, ale warto zobaczyć, jak sobie poradzi na arenie - informuje mnie mentor. Czuję trochę wściekłości, że obraża moją sojuszniczkę, ale ma trochę racji. - Załóż tę sukienkę.
Na łóżku leży kremowa sukienka. Kiedy mężczyzna wychodzi, zakładam ją i stwierdzam, że sięga mi do kolan. Po chwili do pomieszczenia wchodzi stylistka i zaczyna robić mi włosy. Z początku protestuje, bo one są tak idealnie proste, a ona chce mi je tak po prostu zniszczyć. Patrząc na efekt okazuje się, że teraz wyglądam o niebo lepiej.
- Otwarta, twarda, wojownicza, gotowa do walki, urocza. Wszystko jasne? - Upewnia się.
Kiwam tylko głową, bo nic nie wychodzi mi przez pretensje. Gordon ma zwyczajne ciuchy, bo tylko czarny garnitur. Prędko schodzimy na sam dół. Silver już wchodzi na scenę, klaszczą jej, wiwatują. Sam wywiad przebiega gładko i bez problemów. Jej miętowa sukienka ma taką samą długość, jak moja. Dopiero teraz zauważam, jak dziwne jest jej imię. Ale z Jedynki sporo osób ma na imię Pearl, Emerald i takie podobne. 
Gordon wydaje się być groźny i zdeterminowany. Okazuje się prawdą, że jest bratem mojego chłopaka. Biorę oddech i czekam aż brunet zejdzie ze sceny. Wtedy wchodzę tam ja przy podobnych oklaskach.
- Olśniewająca Rose! - wywrzaskuje Doloroes. Całuje mnie w rękę, komplementuje i trochę żartuje. Potem siadam na fotelu, witam się z nim i zaczynamy rozmowę. Nie wiem czego się spodziewać, tak naprawdę to trochę się boję. 
- Walę prosto z mostu - mówi śmiejąc się ze mną i z Kapitolińczykami. - Masz kogoś? Mam na myśli... chłopaka.
Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, spuszczam wzrok, po czym znowu patrzę na komentatora. 
- No jest taki jeden. Jest przystojny, miły... długo wymieniać - Kiedy tylko myślę o Aronie, radość wypełnia mnie od środka.
- Znajduje się w tym budynku? Tutaj?
- To mentor  Jedynki, Aron.
Dziwię się, dlaczego to powiedziałam. Teraz go oskarżą, że będzie wolał utrzymać przy życiu mnie, a nie swoich trybutów. Reszta słów Doloroesa do mnie nie dociera, na chwilę wyłączam się od świata. 
- Czy coś między wami zaszło?
- Ciążą - przełykam ślinę. Staram się nie wzruszyć, wyglądam na silną i nieprzejmującą się tym. Wzdychanie widowni. Muszę odkręcić tą dziwną sytuacje. - Ale nie martwcie się! Wrócę cała i zdrowa!
To trochę ich uspokaja. Są strasznie naiwni, naprawdę nie ma pewności, że wrócę, a jeśli już to na pewno z ranami i z martwym dzieckiem. 
- Tak mi przykro! Ale skoro mówisz, że wrócisz... Przejdziemy na jakiś inny temat?
- Jasne! Trochę zbyt teatralnie! 
Reszta rozmowy jest zabawna, miła i inne takie. Widać, że mnie lubią. Na pewno będę miał sporo sponsorów. 
***
Wysokie, nierówne pustynne góry wznoszą się aż do nieba. Po kilku z nich zsypują się suche kamienie, by po chwili rozwalić się na drobne kawałeczki przy uderzeniu o grunt. Stoimy na metalowych tarczach. Z tyłu, z prawej i lewej strony otaczają nas złączone ze sobą trzy góry. Jedna została została ładnie zburzona i sprzątnięta, prawdopodobnie po to, żebyśmy mieli  większe szanse na ucieczkę lub dostanie się do jeziora. Zaraz za górami widnieje jezioro z pitną wodą, które tylko słyszę, gdy kamyk spada i słychać plusk.
(Wyobraźcie sobie, że trybuci znajdują się w środku tego kręgu)
(Tego, do którego prowadzą te kreski)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W następnym rozdziale odliczanie i rzeź przy Rogu! Jak myślicie, kto zginie? :D Ja jeszcze nie wiem, ale na pewno ktoś. xD Dedyk dla Kole Dżanki i Nieoficjalnej, które mają spoile ^.^ 

sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział IV - Pokaz Indywidualny.

Kątem oka dostrzegam, jak trybutka z Siódmego Dystryktu potajemnie rozmawia z trybutką z Jedenastki. Czyżby sojusz? Może nie chce tego pokazywać na treningach, ale ja już się tego dowiem. Rzucam nożem, wiruje w powietrzu i trafia w sam środek tarczy. Uśmiecham się lekko, za plecami słyszę śmiech. Odwracam się i widzę tą z Siódemki z założonymi na piersi rękoma.
- Cara miała racje. Udajesz silną, zgłosiłaś się i niby jesteś najlepsza, ale na arenie okaże się, kto jest lepszy i silniejszy. Nie licz na wygraną, oj nie, ja tego dopilnuje. Zresztą... - tu urywa i zabiera mi narzędzie. - zawodowcy na arenie nie są zbyt silni. Ciekawe, jak długo przeżyjecie - dziewczyna odchodzi z wyrazem triumfu na twarzy. Gdyby zatrzymała się tutaj na dłużej z przyjemnością pocięłabym jej tą buźkę. Będzie jedną z moich pierwszych ofiar. Jej sojuszniczka też! - rzucam w tarcze z jeszcze większa wściekłością wyobrażając sobie, że tarcze to twarze trybutek z Siódemki i Jedenastki. Po chwili wszyscy siadamy przy stole, ja koło swoich sojuszników, opowiadam im o wszystkim, co dzisiaj zobaczyłam.
- I tak zginą. Nie dadzą nam rady, przecież my trenujemy od dziecka - wzrusza ramionami Dave.
- Twoja sprawa jeśli cię zabiją, bo ich lekceważysz - syczę do niego przez zaciśnięte zęby. Jego też nie lubię, nie jest wart mojej uwagi - odzywam się cicho, ale wystarczająco głośno, by to usłyszał.
- Tak?  A to nie twoja sprawa, więc lepiej się zamknij i nie wtrącaj w cudze sprawy! - docina mi.
- Uspokoicie się? Oni chcą naszej kłótni, chcą, żebyśmy nie byli zgrani - wtrąca Silver. - Po prostu będziemy na nich polować jeśli jeszcze raz się do nas odezwą. - A tak w ogóle to dzisiaj będzie Pokaz Indywidualny. Zastanówcie się, co na nim pokażecie.
- Jasne. Co roku dostajemy od ośmiu do dziesięciu punktów i nie chcę, żebyście to zepsuli - dodaje Oscar. Z naszego sojuszu jest chyba najsilniejszy i najgroźniejszy. Po chwili Bailey przychodzi o informuje nas Sesji. Wchodzimy do pomieszczenia z ławkami, na których siadamy w kolejności dystryktów.
- Kiedy wyczytają dane imię i nazwisko, oraz dystrykt to ta osoba ma wejść i pokazać wybrane umiejętności. Wszystko zrozumiałe? - Kiwamy głową. Kątem oka oglądam swoich sojuszników. Silver wygląda na przerażoną. Gordon próbuje sobie coś przypomnieć, w jego oczach widać wściekłość. Dave splata ręce i patrzy się w stronę drzwi. Ja wyglądam spokojnie chociaż wcale się tak nie czuje. Mam ochotę zapaść się pod ziemię i nigdy z niej nie wychodzić. Cicha sojuszniczka z Czwartego Dystryktu jest podobna do Silver, a Oscar... Groźna twarz, drwiący uśmiech na twarzy!
- Gordon Richardson, Dystrykt Pierwszy, Zgłoś się do oceny indywidualnej - szatyn wstaje i wchodzi do środka. Potem wzywają Silver, Dave'a i...
- Rose Darkness, Dystrykt Drugi, Zgłoś się do oceny indywidualnej - odzywa się melodyjny głos jednej z organizatorek tych Igrzysk. Przełykam ślinę i otwieram mosiężne drzwi. Kiedy jestem w środku bez zastanowienia podchodzę do stanowiska z nożami. Organizatorzy na balkonie obserwują mnie uważnie, chwytam ostre i połyskujące narzędzie i mocno rzucam w sam środek tarczy. Z resztą jest tak samo. Następnie trochę nimi walczę z kukłami nadchodzącymi z różnych stron i wracam do apartamentu dystryktu życząc powodzenia trybutom z Czwórki. Kiedy jestem na górze od razu siadam na fotelu i wyczekuje Caesara w ekranie telewizora.
- Wiesz, że to będzie dopiero za godzinę? - pyta mentor szczerząc zęby. Nie zwracam na niego uwagi, czekam. Kładę głowę na poduszce i w końcu zasypiam.
*- Rose Darkness, Dystrykt Drugi, Pięć Punktów - recytuje Doloroes. O nie! Wywalą mnie z sojuszu! Wszyscy mnie wyśmieją, nie będę miała ani jednego sponsora! Wokół mnie pojawia się każdy trybut i mentor. Pokazują mnie palcem i rechoczą, jak oszalali. Próbuje tego nie słuchać, ale są zbyt głośni. Jeszcze chwilkę i pęknie mi głowa! Kołyszę się w tył i w przód, w tył i w przód. Nie mam siły!
- Rose! - otwieram oczy. Przypominam sobie o Pokazach i od razu zasiadam przed wielkim ekranem. Pojawia się Doloroes z kartką, którą zaczyna odczytywać.
- Gordon Richardson z Pierwszego Dystryktu otrzymuje dziewięć punktów! - Sporo. Mogą być problemy z pokonaniem go, mam nadzieje, że na arenie nie okaże się zbyt silny. - Silver Jons z Dystryktu Pierwszego dostaje osiem punktów! - Mieści się w punktacji zawodowców, jednakże to nie jest zbyt dużo. No, ale w sojuszu zostaje. - Dave Blaze, Dystrykt Drugi, Dziesięć Punktów! - Bardzo dużo! Jak ja go zabije? Składam krótkie gratulacje. Ale teraz kolej na mnie, przypominam sobie o koszmarze, który mnie nawiedził. Obok komentatora pojawia się moje zdjęcie. - Rose Darkness, Dystrykt Drugi, Dziewięć Punktów! - aż podskakuje ze szczęścia. Udało się, udało! Co prawda mogło być lepiej, ale i tak dużo mam tych punktów. Dziewczyna z Trzeciego Dystryktu ma trzy punkty, zaś trybut osiem. Mogłam się tego spodziewać, przecież jest osiłkiem! Może być niebezpiecznym przeciwnikiem. - Dystrykt Czwarty, Oscar Bein, Dziewięć Punktów - Tak myślałam, że coś w tych okolicach. Chyba każdy mógłby to podejrzewać. - Dystrykt Czwarty, Carmen Levine, Osiem Punktów! - No niezbyt dużo, ale i tak cieszę się, że mieści się w tej punktacji. Jest jedną z najmilszych trybutek. Trybuci z Piątki otrzymują po pięć punktów. Chłopak z Szóstego Dystryktu ma dwa zaś dziewczyna pięć. Dziewczyna z Siódemki ma ósemkę. CO? JAK MOGŁA! CO ONA POKAZAŁA? Dwunastolatek z tego samego dystryktu, sześć. Na trybutów z Ósmego, Dziewiątego i Dziesiątego dystryktu nie zwracam uwagi, i tak nie mają szans. Bliźniaczka otrzymuje również osiem! Już jej nienawidzę! Chłopak ma siedem. Dwunastki nie oglądam, nie mam ochoty.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział jest strasznie krótki, ale długo czekaliście! Mam nadzieje, że choć trochę Wam się spodoba!
Szablon wykonany przez Lady Spark