środa, 26 listopada 2014

Rozdział XVI - Dzień Rozmyśleń.

Zaczyna uciekać, a ja go gonić. Boby ma przewagę - gdy go zauważyłam był bardzo daleko, ale dzięki swojej masie jest powolny i raczej nikomu nie ucieknie. Zza pasa wyciągam połyskujący w świetle słońca nóż, by w każdej chwili móc nim rzucić i zlikwidować cel. Działam, jak robot wychowany przez Kapitol. Robię to co chcą - zabijam. Chciałabym od tego uciec - nie mogę. Jestem w pułapce, z której nie da się wyjść. W pułapce, która się zamyka, która niedługo mnie zniszczy. Kiedy jestem wystarczająco blisko przeciwnika, rzucam nożem w jego plecy. Ten zwalnia, zatrzymuje się, po czym upada na ostre kamienie. Jego głowę przebija jakiś zaostrzony głaz i już po chwili słyszę wystrzał armatni obwieszczający śmierć trybuta z Trójki. Wyciągam nóż z martwego i już mam wyryć na jego policzku dwójkę, gdy powracam dawna ja. Ta uśmiechnięta i dobra dla innych. Odchodzę - znudzona i zmęczona.
Gordon, ja, Oscar, Candy. Została nas zaledwie garstka - czwórka młodych ludzi, którzy walczą o powrót do domu. O życie, które już nigdy nie będzie takie samo.
Z plecaka wyciągam jego zdjęcie. Z rezygnacją patrzę w przestrzeń. Mogę do niego już nigdy nie wrócić, wszyscy to wiedzą.
***
Na tegorocznych Igrzyskach walczyć będzie moja koleżanka - Trixie. Przyjaźnimy się od dziecka i nie chcę jej stracić. Jednak tak wybrała głupia, a tak wiele znacząca karteczka.
Trybuci wjeżdżają na arenę. Tegoroczna jest śnieżna - wszędzie są warstwy śniegu. Ruszają. Trixie ma sojusz z innymi zawodowcami, więc ma dużo większe szanse na zwycięstwo. Dziewczyna chwyta krótki miecz i przebija nim ciało dwunastolatki z szóstki. Krew tryska na jej twarz, a mi robi się szkoda tej dziewczynki. Jednak Trixie jest ważniejsza i muszę na nią stawiać. Koleżanka jest bardzo wredna dla swoich przeciwników, nie ma litości. Jakiś czternastolatek z Szóstki, chwyta swoją dziewczynę w tym samym wieku i z tego samego dystryktu i zaczyna z nią uciekać, jak najdalej od rzezi. Gdy chwytają dwa plecaki i dwa małe noże, dziewczyna z Jedynki podrzuca Trixie dwa lśniące noże, którymi Trix rzuca i trafia idealnie - w dwie głowy zakochanych. Dziewczyny pokazują sobie, że wszytko w porządku i walczą dalej. Chłopak z Czwartego dystryktu, najsłabszy zawodowiec, dwunastolatek, chowa się między skrzyniami. Starsza koleżanka z jego dystryktu, chwyta go za chabety i rzuca pod Róg Obfitości. Walka słabnie, jednak kilka osób próbuje jeszcze zaopatrzyć się w potrzebne do przeżycia rzeczy.
- Dan, co mam z nim zrobić?! - krzyczy. - Nie chce zabijać i chowa się między skrzyniami!
- Zabij. Po co nam on! - syczy chłopak z Jedynki.
- Nie... Damy go na pożarcie potworom w razie czego. - dodaje dziewczyna z Pierwszego.
- Zgadzam się z Peterem. - wtrąca Trixie.
- |Pierwsza i ostatnia opcja! - odpowiada chłopak z Dwójki.
W następnej chwili na arenie roznosi się wielki krzyk i chłopak zostaje dźgnięty w serce. Nożem. 
***
Ja wiem, że nie dam sobie z nimi rady. Oscar i Gordon są zbyt silni, a Rose jest szybka i wysportowana. Perfekcyjnie rzuca nożami - nigdy nie chybi. Obserwowałam ich przez jakiś czas. Naprawdę szkoda mi jej. Straciła najlepszą przyjaciółkę - tą blondynkę z Jedynki. Związuje włosy w dwa, krótkie warkocze i chwytam jabłko, które dostałam z plecaka na uczcie. Na kartce było napisane, że jest one zatrute, więc mogę je do jakiegoś celu wykorzystać. W Dystrykcie Dwunastym czeka na mnie moja młodsza siostra oraz tata. Mama została zabita przez Strażnika Pokoju podczas ratowania jakiegoś chłopca, który otrzymał karę chłosty. Chciała temu zaprzeczyć, więc stanęła między strażnikiem, a dziesięciolatkiem i sama otrzymała kilka ciosów batem w głowę. Zmarła na skutek zadanych obrażeń. Zginęła, jak prawdziwa bohaterka.
A ja chcę być razem z nią. Więc niech ta chwila nastanie teraz. Nie chcę, żeby zabił mnie inny trybut - co jest nieuniknione. Chyba, że zabiję się sama. 
Chwytam zatruty owoc, Po chwili czuję silne zawroty głowy. Łapię się za czoło, upadam na ziemię. Z moich ust wydobywa się piana. Trzęsę się. Oczy same mi się zamykają. Czuję potworny ból. A następnie odchodzę na zawsze. To koniec. Umieram.
***
Powietrze przeszywa głośny wystrzał armatni. Kto tym razem? Gordon, Oscar, czy Dwunastka? Moje serce przyśpiesza. Czuję, że już niedługo ta gra się zakończy. Nie ma na co czekać. Czas wyruszyć w podróż. I wtedy rozbrzmiewa głos Doloroesa Dodermana.
- Gratuluje finałowej Trójce! Wiemy, że już wszyscy mają tego dość... Dzisiejszy dzień jest bardzo ekscytujący. Tak niedawno była uczta, w której zginęły dwie, silne przeciwniczki, a teraz zmarły kolejne dwie osoby. Zapraszamy was pod Róg Obfitości - tam wszystko się rozegra.
***
Rok temu, dziewczyna urodziła mi syna. Rodzice byli zdenerwowani, że w tak młodym wieku zostałem ojcem. Też nie byłem tym zadowolony, ale bardzo pokochałem naszego Kyle'a. Bo tak go nazwaliśmy. Jest moim synkiem, bardzo go kocham. Jedynie dla niego pragnę wrócić. Matka to dziwka, która się puszcza. A ja pokochałem Carmen, którą straciłem tak szybko. Dopiero co się poznaliśmy, a ona już umarła...
***
Ruszam do Rogu Obfitości. Mam nadzieje, że spotkam tam tą głupią Rose samą, a nie z tym głupkiem, Oscarem, czy Bobym. Mam nadzieje, że Dwójka przeżyła - chcę się na niej wyżyć. A Oscar? Mi on obojętny. Jestem Gordon i dam radę każdemu.
***
Kiedy wchodzę pod lśniący Róg Obfitości, zaczynam wypatrywać przeciwników. Długo na Gordona nie czekam. Chłopak rozgląda się po otoczeniu, szuka mnie. Gdy tylko odwraca się do mnie plecami, rzucam się na niego i dźgam go w prawy bark. Chłopak łapie się za ranę i w tej chwili kopię go w brzuch. Następnie próbuje poderżnąć mu gardło, jednak z nim nie jest tak łatwo. Gordon przebija moje ramię, z którego cieknie krew, jednak takie rany na mnie nie działają.
- Witaj, Rosalie. Znowu się spotykamy. Powiem ci szczerze, że od początku zerwania naszego sojuszu ciebie szukam. Myślałem, że może wyślą, ciebie, tą słabą Dwójkę, na polowanie, a ty się mi napatoczysz i będę mógł cię szybko i sprawnie zabić. A ty tak znienacka wyskakujesz. Nieładnie... Niegrzeczna - śmieje się i czuję, że cała się gotuje.
- Zamknij się. Sam jesteś słaby. Myślisz, że do niego wrócisz, gdy już jesteś skończony. Zaraz zginiesz i już nigdy nie ujrzysz światła dziennego! 
- Haha! Jesteś bardzo śmieszna... - pozwalam mu kontynuować jego mowę. Oboje krążymy w kółko, więc mogę szybko i łatwo rzucić w niego nożem. I kto wie - może nawet zabić. Ale nie... To nie będzie takie proste. Przecież to jeden z najsilniejszych przeciwników. Najlepsza trójka. Zabijaliśmy i dzięki temu przeżyliśmy. A teraz spróbuje przeżyć jako jedyna. Muszę. Dla niego. Nagle słyszymy bieg i już wiemy, że zaraz przybędzie kolejny trybut. To na pewno nie jest Dwunastka - jest zbyt słaba i inteligentna, żeby puścić się do walki, w której na pewno zginie. Boby'ego zabiłam, więc to musi być Oscar. Żyje. Wtedy rzucam nożem w nogę swojego przeciwnika. Ten szybko przydusza mnie do ściany, nawet nie daje szansy na reakcje i wtedy orientuje się, że w moim sercu tkwi jego miecz. W następnej chwili ten pada na ziemię. Bez głowy, która turla się i wpada do wody barwiąc ją na czerwono. Słychać natychmiastowy wystrzał armatni obwieszczający jego śmierć. Przede mną pojawia się zdyszany i ubrudzony krwią Gordona - Oscar. Trybut z Czwartego Dystryktu patrzy prosto w moje oczy. Po chwili mówi zrezygnowany.
- Obiecałem, że spotkamy się w finale. Ty mi też to obiecałaś. I dotrzymałaś swojej obietnicy. Jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką. Chciałbym powiedzieć... Że to ja pomogłem ci przeżyć, gdy nie miałaś co jeść i pić... Przykro mi, że to tak się skończyło. Że nie możesz do niego wrócić. Ale ja też mam dla kogo... Przepraszam - mówi szybko. Czyli to on.
- Dz-dziękuje... - bełkoczę. - Z-za w-wszystko. P-pozdrów g-go... o-odemnie... P-powidz A-aronowi, że go ko-kocham. Dobrze, przyjacielu?
- Dobrze. Dobrze, przyjaciółko - To ostatnie słowa, które słyszę. Wtedy powieki same opadają, a ja odchodzę na zawsze. Zawiodłam wszystkich. Przyjaciół, rodzinę, Arona i... dzieciaka. Który pewnie umrze razem ze mną. Przynajmniej będziemy na górze razem. Na zawsze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No... To już koniec. Mimo, że blog ma bardzo, bardzo słabe statystyki to dziękuje.
Dziękuje Paulli i Kole Dżance. Za komentowanie, za to, że żyją. :P Może, gdybym bardziej zaangażował się w pisanie jego to byłoby
więcej komentujących. Ale i tak jestem dumny. Cóż. To koniec...
Inne blogi:
http://walka-o-sprawiedliwosc.blogspot.com/ - Niezgodna
http://cwiercwieczeposkromienia1.blogspot.com/ - blog o Aronie.

sobota, 22 listopada 2014

Rozdział XV - Uczta

Wymiotuje po raz kolejny. To właśnie obudziło mnie o tej godzinie. Księżyc mocno świeci. Czuję się naprawdę słabo, oby nie złapało mnie w czasie walki. Czy to dziecko jeszcze żyje? Po tylu ciosach w brzuch, które zadali mi przeciwnicy? Ja chcę, żeby ono żyło. Nie zawiniło mi niczym. Nikomu nie zawiniło. To nie jego wina. A jeżeli zginę to zginie i ono. Chyba, że Kapitol wymyślił jakąś technologię, która potrafiłaby go uratować.
Gordon, ja, Boby, Oscar, Katlyn, Cara, Katlyn, Dwunastka. Zostało nas siedmiu, a jest dwunasty dzień Igrzysk. Ile jeszcze to potrwa? Czy Kapitol zagoni nas do walki? Kiedy?
Moja odpowiedź nadchodzi bardzo szybko. Doloroes Doderman podaje najważniejszą informacje.
- Trybuci! Gratuluje wam przetrwania do dnia dwunastego! Przepraszamy, że budzimy was teraz, w nocy, kiedy możecie wypoczywać, jednak o wschodzie słońca musicie stawić się przy Rogu Obfitości. Odbędzie się bowiem uczta. Przygotujemy potrzebne dla każdego trybuta rzeczy! 
Wdycham i wydycham powietrze. Zamykam i otwieram oczy. Układam się do snu. Jeśli mam walczyć to muszę być na to gotowa.
***
Budzę się. Szykuję się na walkę, która niedługo nadejdzie. W której ktoś na pewno zginie. Dwa noże biorę w rękę, resztę trzymam przy pasie. Upijam łyk wody, zjadam jedną z bułek, po czym ruszam przed siebie. Czas pokonać tych mięczaków. Mam nadzieje, że Gordon przybędzie. Szacuje szanse swoich przeciwników. Oscar jest silny i potrafi świetnie walczyć mieczem, więc jego raczej atakować nie będę. Candy padnie na samym początku, podobnie, jak Kaltyn i Cara. Boby jest załamany po śmierci swojej ukochanej, więc nie zdziwię się jeśli popełni samobójstwo nie przychodząc. Kapitol go zabije. Musicie. To słowo Doloroesa. Oni zmuszają nas do walki. Docieram nad rzekę. Nie chcę być mokra, to mnie spowolni. Zostało mi mało czasu, słońce zaraz wstanie. Wspinam się na kamienną ścianę. Stawiam nogę na jednym wystającym kamieniu, rękoma chwytam dwa inne. Ten pierwszy rozsypuje się. Jednak ja tak łatwo się nie poddam. Zaciskam zęby, po czym wspinam się dalej. Chcę mieć dobry widok i zobaczyć kto przyjdzie. Nastaje to dość szybko. Utrzymuje równowagę i już nie tak daleko widzę kilka nadchodzących postaci. Ostrożnie zbiegam z ściany, do Rogu Obfitości i widzę stół z sześcioma plecaczkami. Gdzie jest siódmy? Chwytam ten należący do mnie, chowam go do swojego głównego i wyszukuje przeciwnika, który na pewno jest gdzieś tutaj.
- Jestem tutaj... - mówię. - Wychodź i walcz!
Słyszę plusk. Odwracam się w stronę wody, ale nic nie widzę. Słyszę, jak ktoś za mną przebiega, więc odwracam się w tą stronę i widzę uciekającą Candy. Już mam za nią biec, gdy słyszę mroźny głos Oscara.
- Witaj, Rose. Znowu się spotykamy - Patrzę w jego lodowate oczy. Nie widzę tylko ich. Biegnie Gordon, rozpędzony, z siekierą w dłoni. 
- Uważaj! - odpycham go i rzucam nożem w rękę przeciwnika. Siekiera wypada z jego dłoni, uśmiecham się szyderczo i przewracam przeciwnika. Siadam na nim, przykładam nóż do jego gardła i już mam je przeciąć, gdy ten odrzuca mnie i góruje nade mną. Już po mnie. A wtedy... Jakaś siła odrywa go ode mnie i obaj zaczynają walczyć. 
Nagle w kamienną ścianę, obok mojej głowy, wbija się topór. Wyciągam go i przebiegam za pierwszy lepszy kamień, żeby mieć, jak się bronić.
- Rosalie! To twój koniec! - słyszę głos Katlyn Goldenmayer, trybutki z Siódmego Dystryktu, przywódczyni przeciwnego sojuszu. Myślałam, że oba się rozpadły, a ona przybywa z Carą. Wybiegam z kryjówki, rzucam nożem w jej ramię, jednak ta w porę unika mojego ataku i parska śmiechem. - Głupia Dwójka!
- A bo ty lepsza? Uważasz się za lepszą chociaż cały czas przegrywasz... - śmieję się szaleńczo. Ta już ma się odgryźć, gdy ostry i połyskujący szpikulec przebija jej ciało. Nie mija sekunda, a włócznia trafia ją w ramię.
- D-d-dlaczego? - ledwo pyta, krew wylewa się z jej ust.
- Bo nie wiesz kiedy się zamknąć! - syczy Cara.
- I nami rządziłaś! - dodaje Boby. Po tych słowach następuje wystrzał armatni obwieszczający śmierć szatynki. Dopiero teraz go zauważam. Już mam uciekać, gdy rudowłosa przewraca mnie na ziemię i zaczynamy się tarzać. 
- Myślałaś, że o tobie zapomniałam? O nie, nie ma tak łatwo! - Obie zadajemy sobie obrażenia paznokciami. Szczypie, ale da się wytrzymać.  
- Jest wiele odpowiedzi... - parskam śmiechem, po czym jakoś wstajemy i zaczynamy walczyć na noże. Ja rozcinam jej ramię, z którego leje się krew, a ona nie pozostaje dłużna i zatapia ostrze w mojej lewej dłoni. Tyle razy już oberwałam i byłam w ciężkim stanie, że takie drobnostki nie robią na mnie wrażenia. Rękoma oplatam jej twarz, próbuje wydłubać oczy, bronię się, jak mogę. Obie wyrzucamy swoje plecaki za Róg Obfitości, żeby nikt ich nie znalazł, po czym zaczynamy walczyć jeszcze zacieklej. Potykamy się i wpadamy do ciepłej wody. Cóż się dziwić - codziennie jest wielki upał.
Zatapiam jej głowę w wodzie i czekam aż się udusi. Ta chwila nie nastaje, gdyż to ona uderza mnie pod brodę, a ja mocno gryzę się w wargę. Co chwilę słychać pluski i odgłosy walki. Tylko Candy w niej nie uczestniczy. Przeciwniczka próbuje wyjść z wody, ale ja się nie poddaje, chwytam ją za nogę i zatapiam w wodzie. Tej udaje się uciec, ale ja biegnę za nią  i przy kamiennej ścianie, zagradzam jej drogę.
- Kto teraz rządzi, żmijo? - pytam z jadowitym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Uderzam jej głową o skałę. Za pierwszym i drugim razem jeszcze żyje, ale przy następnych słyszę, jak gruchocze się jej czaszka. Krew wylewa się z otworu w głowie. Słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć trybutki. Odchodzę od jej bezwładnego ciała i chwytam plecak swój i jej. Ten mały, leżący na stole i należący do jedenastki również. Uciekam z pola bitwy, gdy na mojej drodze pojawia się Boby. Omijam go, po czym biegnę przed siebie, próbuje uciekać, jak najdalej od tego miejsca. Gdy uznaje, że jestem wystarczająco daleko to siadam pod skałą i przeglądam zawartość plecaka Cary. Nie ma wielu rzeczy. Ale... Posiada dwie fiolki trucizny oraz trochę wody w bukłaku, jest też jedna bułka... W plecaczku z uczty ma świeży chleb, wodę oraz jakiś płyn na rany. Teraz oglądam swój. Zdjęcie. Ono przedstawia Arona. Chłopaka, którego kocham, ojca mojego dziecka. Bez, którego nigdy nie byłabym naprawdę szczęśliwa. Jest tutaj uśmiechnięty. Mam dla kogo walczyć. Dla dziecka i dla niego. Żeby był szczęśliwy. Nie poddam się. Rozumiem, że zachowuje się, jak potwór. Ale muszę to wygrać. A teraz... Jest dla kogo. Muszę. Dam radę.
Chowam zdjęcie, po czym przeglądam dalej. Znajduje jakieś tabletki z karteczką...
Zjedz je, będziesz miała spokój z tym dzieckiem, które przeszkadza ci w walce.
Prezydent Snow.
Zatyka mnie. Niech on się odwali od moich spraw, ja tego nie wezmę, ja chcę tego dziecka. Muszę przeżyć, żeby i ono żyło! Zgniatam tabletki i zakopuje je w ziemi.
- Zabierz sobie ten prezent, Snow! Słyszysz? Zabierz! - Krzyczę do nieba. Jest jeszcze dzień. Dopiero w nocy pokażą twarze zmarłych.
Dzisiaj czeka mnie kolejna podróż...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tam tam tam! Co myślicie o uczcie? XD Dobrze ją opisałem?

niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział XIV - Trybut dnia!

Gordon, ja, Boby, Oscar, Katlyn, Cara, Candy. Siedmiu. Pozbyłam się kolejnej przeciwniczki. Lily Say była słaba i nie miała żadnych szans na przeżycie. Sama się dziwię, że jeszcze się trzymała. Może to ten osiłek wpychał jej jedzenie do ust na siłę. Czyżby pan się zakochał? Parskam śmiechem, po czym ruszam przed siebie w poszukiwaniu kolejnych nieudaczników. Zginą. Zostaną zabici z mojej ręki. Żadne z nich nie przeżyje już zbyt długo. Ich rodziny będą płakać, a ja napawać się zwycięstwem. Dystrykt będzie mnie wielbić!
Pamiętaj o jednym - zabij i zwycięż.
Och. Dziękuje akademii, dystryktowi... Za to, że oni wciąż trzymają za mnie kciuki... To oni nauczyli mnie, jak zabijać, wygrywać...
***
W oddali zauważam Boby'ego. Jestem coraz pewniejsza siebie... To nowa Rose. Która już nigdy mnie nie opuści. Zaczynam biec. Zbliżam się do niego. Niczym głodna lwica, która poluje na ofiarę. Tak. Oni są moimi ofiarami... Nie potrzebuje stada. W tym znaczeniu - mojego byłego sojuszu. Niepotrzebnie wiązałam z nimi sojusz. Ginęli tak szybko... Szybciej od jakichś słabych zawodników z tych głupich dystryktów, które Kapitol trzyma tylko dla potrzebnych do życia składników. Chłopak w porę odwraca się i uderza mnie w brzuch. Upadam na plecy, szybko wyciągam nóż i jego blaskiem oślepiam swojego przeciwnika. Wtedy kopię go w czuły punkt i rozcinam dłoń. Chłopak nie ma żadnej broni - posługuje się swoimi pięściami. Samiec Alfa... Ten zamachuje się ręką, jednak ja w porę pojawiam się za nim. 
- Taki wolniutki. Ojoj... Może trochę mniej siłowni? - słodzę i zatapiam nóż w jego prawym bark. Następnie odbieram swoje ostrze. Ten uderza gardło. Na chwilę tracę oddech, jednak udaje mi się powiedzieć... - Gdzie twoje towarzyszki? Jedną zabiłam! Ta anorektyczka... Głupia była. Ale dobrze, że trafiła na Igrzyska. Należała jej się śmierć! Pozostałe zginą śmiercią boleśniejszą!
- Zamknij się żmijo! Ja ją kochałem! Nie masz serca! Odebrałaś moją drugą połówkę! Jesteś głupia, dałaś się omamić Kapitolowi! Tak samo, jak ci twoi sojusznicy! - krzyczy zdenerwowany i zaczyna uciekać, a ja nie mam siły go gonić. Ocieram krwawiące usta. Śmieję się z jego mowy. Wzruszające. Dobrze, że stracił swoją miłość. Przeze mnie. To takie fajne - móc sprawiać ludziom ból...
Przypominam sobie o Aronie. Kocham go. Ale on też mnie nie zmieni... Ja muszę zabijać. Po prostu muszę. A przeciwnicy muszą cierpieć.
***
OGŁOSZENIE
Nasza gazeta zyskuje czytelników! Kiedyś była mało popularna, jednak teraz wszystko się zmienia! Jesteśmy drudzy w rankingu Najlepszych Gazet Panem! Brakuje nam kilkudziesięciu kupujących do zdobycia pierwszego miejsca! Prosimy o zakupy!
Ostatnie dwie walki Rosaline Darkness, wywiad i słowa organizatora o tej wspaniałej dziewczynie, pomogły jej zdobyć nowe miejsce w rankingu! Dlatego to ona zostaje trybutką dnia!
1. Oscar Bein - Osiemnastolatek nadal zajmuje najlepsze miejsce! Radzi sobie naprawdę dobrze, ciągle wyszukuje przeciwników, jednak przeszkadza mu w tym była sojuszniczka. Czy niedługo się spotkają?
2. Gordon Richardson - Na tego chłopaka wielu stawia. Ma wielkie szanse na zwycięstwo. Jest jednym z najlepszych trybutów. Pragnie dostarczyć nam rozrywki!
3. Rosaline Darkness - Zawodowa dziewczyna przeskakuje aż na trzecie miejsce! Owszem, popisała się swoimi wielkimi umiejętnościami, jednak z pewnością nie da rady z Gordonem Richardsonem i Oscarem Beinem. Przybywa jej sponsorów! 
4. Katlyn Goldenmayer - Jest wyżej w rankingu niż Cara Stewart - dziewczyna z jej sojuszu. Świetna w walce, przewodnicząca. Zachęcamy do stawiania na nią! 
5. Cara Stewart - Spadła w rankingu o miejsce niżej. Wina tego, że nadal rozpacza po stronie swojego brata, a już powinna się ogarnąć - to Igrzyska, nikt nie może się zamartwiać.
6. Boby Day - Umięśniony chłopak z trzeciego dystryktu powinien się wstydzić swojej porażki z damą - Rosaline Darkness. Na dodatek okazał swoje uczucia w takim momencie! Wstyd!
7. Candy Cloers - Dziewczyna z Dwunastego Dystryktu nadal się ukrywa. Czy szykuje jakąś pułapkę na resztę przeciwników? Czy jej dystrykt doczeka się drugiej zwyciężczyni?

Informacje o Trybucie Dnia.
Ma siedemnaście lat. Pochodzi z Dwójki. Jest dziewczyną zwycięzcy Pierwszego Ćwierćwiecza Poskromienia. Jest w ciąży. 
***
Z nieba spadają dwa prezenty. Moją twarz wykrzywia szyderczy uśmiech. Otwieram jeden z nich. Znajduje dwie paczki krakersów. W drugim jest śpiwór - ostatnio sypiam na piasku. 

środa, 12 listopada 2014

Rozdział XIII - Zjawa.

Gordon, ja, Boby, Lily, Oscar, Katlyn, Cara, Dwunastka. Z dwudziestu czterech została nas zaledwie garstka. Od kilku godzin nic nie pije i nie jem. Na arenie ani śladu zwierząt. Siedzę w cieniu, pod skałą w nadziei, że otrzymam prezent od sponsora. W oddali zauważam zbliżającą się postać. Umięśniony chłopak, którego poznałabym wszędzie i zawsze. Boby Day, trybut z Trzeciego Dystryktu. Jeden z najgroźniejszych zawodników, nigdy nie chciałam spotkać się z nim sam na sam. Żadna dziewczyna nie ma z nim szans. Szybko chowam się za innym kamieniem i staram się nie wydawać jakichkolwiek dźwięków, które mogłyby mnie wydać. Wszystko cichnie, jestem ciekawa, czy zniknął, czy może mnie znalazł. Jest blisko... coś czołga. Dopiero po kilku sekundach orientuje się, że to potargane i bezwładne ciało Lily, dziewczyny z jego Dystryktu. Już mam zamiar krzyknąć, gdy czyjaś dłoń zasłania moje usta. Zamykam oczy. Już po mnie. Kiedy mięśniak znika spoglądam na osobę, która mnie uratowała, jednak jej już nie ma. Zamiast niej widzę cztery bułki oraz wodę.
W głębi duszy dziękuje jej albo jemu i zaczynam spożywać jedną z bułek.
***
Chuderlawa blondynka upada na kolana. Można dokładnie policzyć jej żebra. Jej oczy są podkrążone... Teraz masz okazje, Rose - odzywa się moja podświadomość. Możesz wykończyć kolejnego przeciwnika. Którego ciało było targane przez bezuczuciowego osiłka... Przecież ona była martwa. Czy ja mam jakieś zwidy? Ale czy to ona jest zjawą, czy tamten widok? Wyciągam połyskujący nóż, który rzucam w jej stronę. Trafiam w zgięcie prawego kolana. Dobiegam do niej i kopię ją w żebra. Powtarzam tą czynność kilkakrotnie. Ta nie ma siły wydać żadnego dźwięku. Natura. Słabsi odpadają, lepsi wygrywają. Dziewczyna traci oddech. Próbuje go złapać, jednak dla niej nie ma już ratunku. Czy będzie miała sponsora, czy nie - zabiłam ją. W końcu słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć anorektyczki. Na jej policzku, nożem, wycinam ociekającą krwią liczbę 2. To oznacza, że to mój trup i nikt nie zabierze mi tego zaszczytu. Ja muszę ich zabić. Nikt tego nie odmieni.
***
*Plac Główny Pałacu Prezydenckiego* - Cathrina Clark.
- Przed chwilą rozegrała się bardzo ciekawa sytuacja! Rosaline Darkness z zimną krwią zabiła przeciwniczkę, Lily Say z Trzeciego Dystryktu. Dostarczyła nam rozrywki na cały następny dzień. Ale, czy trybuci wytrzymają bez kolejnego rozlewu krwi? Co szykują organizatorzy? Zobaczmy! 
*Studio Doloroesa Dodermana* - Slayer Montericko i Doloroes Doderman.
- Witaj, Slayerze. Wiele osób uważa cię za jednego z najlepszych organizatorów - zauważył komentator.
- Miło - uśmiechnął się Montericko. - Ale jesteśmy tu w jakimś celu, tak? Więc przejdź proszę do rzeczy.
- Och, śpieszy ci się? 
- Trochę. Teraz, gdy walka się zaostrza, muszę właściwie co chwilę wymyślać jakieś pomysły.
- To chyba nie problem dla tak wspaniałomyślnego człowieka.
- Może i nie. Ale zacznijmy, proszę...
- Co pan myśli o walce Rosaliny z Drugiego Dystryktu, dziewczyny, która zajęła szóste miejsce i jest dziewczyną Arona Richardsona, którego brat teraz walczy na arenie... Ach. Tak ją opisywałem, że...
- O walce Darkness z Say mam wiele zdań. Trójka była wyczerpana i przez to stała się łatwym celem. Mimo tego, że Dwójka widziała, jak Boby niósł ciało trybutki z swojego dystryktu do wodopoju, by jej pomóc, to zaatakowała. Nie wystraszyła się tego, czy to duch, czy coś. Była też bezlitosna, chciała dostarczyć nam rozrywki, a co za tym idzie - chce sponsorów. Zachęcam, więc ich do stawiania na tą dziewczynę. Pamiętajcie, że igrzyska nadal trwają!
***

W nocy, na niebie pojawia się zdjęcie Lily Say. 
Zginęła, zabiłam ją, jestem szczęśliwa. Dwójka będzie jej towarzyszyć do końca życia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Wiem... Długo mnie nie było. Teraz wracam z nowym rozdziałem, który 
jest dość krótki, jednak mam nadzieje, że się spodoba. Kto wie... 


Szablon wykonany przez Lady Spark