Budzę się rano. Przysnęłam sobie, gdyż było mi bardzo wygodnie, a namiot był zakamuflowany. Szybko rozglądam się po sojusznikach i widzę, że nadal śpią. Dobrze, że Gordon nie odważył się tutaj przyjść i zadźgać nas podczas snu. Szybko przecieram oczy i wychodzę na zewnątrz udając, że w ogóle nie spałam. Przeglądam plecak Silver i znajduje dwie paczki krakersów z karteczką przyczepioną do jednej z nich.
Jeden dla Rose, najlepszej przyjaciółki. PRAWDZIWEJ przyjaciółki.
Mimo woli, uśmiecham się. Chciała mi je dać? Czekała na odpowiedni moment? Szkoda, że nie zdążyła. Chwytam marker, kartkę i piszę;
A drugi dla Silver, która była dla mnie, jak siostra.
I doczepiam ją do paczki blondynki. Dzisiaj jest siódmy dzień Igrzysk, zginęła dwa dni temu. Tak bardzo mi jej brakuje. Za sobą słyszę rozmarzony głos Carmen z Czwartego Dystryktu.
- Przykro mi, że jej tutaj nie ma. Ale... jeszcze duża ilość osób opuści ten świat - mówi.
- Zostało nas dziesięciu - głośno przełykam ślinę. - Carmen... Masz jakieś wyrzuty sumienia jeśli chodzi o zabijanie trybutów?
- Długo nie zabijałam... - tłumaczy niepewnie, a wtedy wybucham.
- Nie wiesz, jak to jest! Ja zabiłam znaczną ilość trybutów! Moja najlepsza przyjaciółka zginęła tak jakby z mojej winy! Cierpi wiele osób! - do moich oczu napływają łzy. Nie mam siły na tłumaczenie jej o co chodzi! Morderstwo powinno boleć każdego człowieka, który kiedykolwiek je popełnił. Niezależnie od czasu, który upłynął! Tego nie powinno się zapominać!
- Rose, ja się nie pchałam na arenę! W przeciwieństwie do ciebie! A teraz nie użalaj się nad sobą! Każdy z nas chce wygrać!
- Och, to prawda! Ale... Ych! Nie chcę z tobą rozmawiać! - parskam i siadam na kocu. Wychodzi Oscar, nadal niewyspany. Włosy ma poczochrane, a oczy podkrążone.
- Co tu się kurwa działo? - pyta wulgarnie. Nie zamierzam mu o tym wszystkim opowiadać. On na pewno trzyma stronę tej z pomalowanymi włosami. Tak. Wiem, że popełniłam masę błędów. I trochę przesadziłam, ale.. Takie jest życie. Powstaje, wdycham i wydycham świeże powietrze, po czym spoglądam na nich krótko. Przydałby się Gordon, na którym mogłabym się wyżyć.
- Idziemy szukać trybutów? - rzucam to słowo gdzieś w powietrze.
- Wiesz.. wydaje mi się, że trochę zbyt szybko akcja się rozgrywa. No bo... To dopiero siódmy dzień, a już tylu w trumnie!
- To chodźmy znaleźć nowe miejsce - jak mówię tak robimy. Wyruszamy, z ciężkimi plecakami na plecach, w poszukiwaniu nowej kryjówki. Chcemy mieć blisko zwierzynę i wodę. Nagle czuję dziwne odpychanie do tyłu. Jakaś mgła, piach, czy co to jest, ''biegnie'' w naszą stronę. Informuje o tym sojuszników, którzy są tym zjawiskiem zdenerwowani. Czuję, że piasek sypie mi się do oczu, próbuje je zasłonić. Silny wiatr prawie zrywa nas z nóg. Wielka, piaskowa chmura przesłania błękit nieba. I wtedy rozumiem. To burza piaskowa! Wywracamy się. Piach zasypuje nasze nogi z zaskakującą szybkością. Krzyczę z przerażenia i rozpaczy. Jeszcze trochę i trzy istnienia zostaną zniszczone przez arenę. Chwytam czyjąś rękę i ciągnę ją do góry. Carmen zostaje uratowana. Bezcelowo wymachuje ostrym i połyskującym nożem. Piszczę, jak wariatka. Nie mamy szans na przeżycie. I wtedy... wszystko ustaje. Piachu przybrało, kilka kamiennych gór przysypał piasek. Wypluwam go z ust i przecieram oczy, by lepiej widzieć.
- Co to było? - ktoś pyta.
- Burza piaskowa - odpowiadam. - Chodźcie pod Róg Obfitości. Sprawdzimy, czy jeszcze tam są. Mam nadzieje, że była obszerna to może ich stamtąd wypędziła. - W oddali zauważam przewracającą się, majaczącą postać. Ma dość krótkie blond włosy i jest strasznie chuda. Nie zdziwiłabym się, gdyby ta burza ją zabiła. Przecież to takie chuchro! Od razu rozpoznaje w nim anorektyczkę, która nas zauważa. Zaczyna uciekać, jednakże co chwilę upada, więc ją doganiamy i Oscar już ma ją zabić, gdy ja zaprzeczam.
- Poczekaj! - Ponownie wkłada miecz do pochwy. Zwracam się do naszej ofiary - Lily, tak? -
Niepewnie kiwa głową. Wiem. Powinnam jej nienawidzić, bo w końcu była w sojuszu z Katlyn, ale chyba zmądrzała, gdyż ich opuściła. Wyciągam z plecaka kilka krakersów i daje je dziewczynie. Ona kręci się przecząco i oddaje mi je. - Musisz coś zjeść.
- N-nie mogę. J-jestem z-zbyt gru-gru-ba-ba - jej głos jest bardzo słaby. No tak, w końcu jest chora i myśli, że jest zbyt gruba. Ale to prowadzi do jej śmierci! Jeśli nic nie zje to nie zdziwię się jeśli jeszcze dzisiaj albo jutro... odejdzie z tego świata.
- Dobra, dość tej dziecinady! - wtrąca chłopak z Czwartego Dystryktu. - Skończmy z nią raz na zawsze!
- Nie! - ponownie zaprzeczam.
- Rose, od kiedy jesteś taka pomocna? - pyta Carmen głosem ociekającym kpiną. Jejciu... Na początku była taka fajna i przyjacielska, a teraz jest wredna, arogancka i pewna siebie. Dopiero teraz rozumiem, że w sojuszu nikt nie jest za mną. Przez głowę przechodzi mi myśl ucieczki. Prędzej czy później zabiją mnie kiedy zasnę. Ponownie spoglądam na miejsce, w którym leżała anorektyczka, ale jej już nie ma. Bała się?
Nagle niebo ciemnieje, robi się coraz zimniej i wiatr wieje nam w twarz. Słyszę roztrzaskiwanie kamieni, przeciągły krzyk, więc odwracam się w tamtą stronę i zauważam, że z stromej góry spadają wielkie głazy.
- Uciekajcie!
Zaczynamy biec przed siebie. Nie chcemy mieć z nimi styczności, wolimy jeszcze trochę pożyć. Poza tym jakby to powiedział Oscar ''To wstyd i hańba dla zawodowców. Zginąć w siódmym dniu i przez taką głupią lawinę?''. Coś ostrego rani mnie w ramię i nogę. Nie chcę wiedzieć, czy leje się krew, ale zapewne tak. Nagle słyszę autentyczny krzyk Gordona i mimo woli się uśmiecham. Są szanse, że jest gdzieś w pobliżu i ''atrakcja'' go zabije! Wyczekuje wystrzału armatniego jednocześnie próbując uciec przed tą pułapką. Odczuwam wielki ból w nodze, która została zraniona w czasie walki z sojuszem Katlyn. A potem zapada ciemność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej! Dzisiaj strasznie krótko, ale to byłby zbyt nudny rozdział, gdyby było więcej. Czy Rose przeżyje? Zobaczymy w kolejnym rozdziale!
Weź nie graj mi na emocjach. ;^;
OdpowiedzUsuńKrótki, ale ciekawy. :)) Urocze było to z krakersami "Jeden dla Rose, najlepszej przyjaciółki. PRAWDZIWEJ przyjaciółki.", "A drugi dla Silver, która była dla mnie, jak siostra." <33
A z tą burzą piaskową to zaskoczyłeś. Propsy. Ja nie mam takich pomysłów. ;//
Jezu ja nie mogę z tej anorektyczki. Jak tak kurdy można myśleć. Wiem, że to choroba itd. Ale.. ech.. to masakra. ;-;
No ciekawa jestem czy Gordon i Rose przeżyją. >.>
Pozdrawiam i weny. xx
Hm aż kurde otworzyłam notatnik by zacząć pisać odrazu gdyż, iż Rose mnie wkurzyła.
OdpowiedzUsuńUważam, że Carmen jej dobrze powiedziała, przecież Rose sama pchała się na arenę, więc niech teraz nei naskakuje na innych.
Jprdl laska jest na arenie ale myśli tylko o tym, że będzie gruba. ( Dla jasności mówię o tej Lily). Jej ta to ma problemy.
Dalej co napisać.
Ogólnie to przez ciebie idę się pociąć mydłem w płynie!!! Jak ty umiesz tak szybko dodawać rozdziały? Pytam się jak????
Ech załamka u mnie totalna!
Rozdział świetny!
Pozdrawiam i weny ;)
Paulla K
Hej i znowu nadrobiłam zaległości ;D Świetny rozdział, ciekawa się jak to będzie z jej sojusznikami ;) No i rzeczywiście Rose wydaje mi się trochę pomylona z tą nagłą litością (zdając sobie sprawę, że po raz kolejny wpada w niełaskę sojuszników, którzy razem są od niej silniejsi), ale cóż jak mogę wiedzieć, skoro sama nie wiem co bym wyrabiała? :P W każdym razie życzę dalszej weny i chętnie przeczytam co nastało po ciemności. I zapraszam do siebie, chociaż zauważyłam, że ostatnio zrobiłam (o zgrozo!) literówkę w swoim adresie ;/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dimi
halfofdim.blogspot.com
I przy okazji mam przyjemność nominować Cię do Liebster Blog Award! Szczegóły u mnie na halfofdim.blogspot.com
UsuńPozdrawiam,
Dimi