sobota, 22 listopada 2014

Rozdział XV - Uczta

Wymiotuje po raz kolejny. To właśnie obudziło mnie o tej godzinie. Księżyc mocno świeci. Czuję się naprawdę słabo, oby nie złapało mnie w czasie walki. Czy to dziecko jeszcze żyje? Po tylu ciosach w brzuch, które zadali mi przeciwnicy? Ja chcę, żeby ono żyło. Nie zawiniło mi niczym. Nikomu nie zawiniło. To nie jego wina. A jeżeli zginę to zginie i ono. Chyba, że Kapitol wymyślił jakąś technologię, która potrafiłaby go uratować.
Gordon, ja, Boby, Oscar, Katlyn, Cara, Katlyn, Dwunastka. Zostało nas siedmiu, a jest dwunasty dzień Igrzysk. Ile jeszcze to potrwa? Czy Kapitol zagoni nas do walki? Kiedy?
Moja odpowiedź nadchodzi bardzo szybko. Doloroes Doderman podaje najważniejszą informacje.
- Trybuci! Gratuluje wam przetrwania do dnia dwunastego! Przepraszamy, że budzimy was teraz, w nocy, kiedy możecie wypoczywać, jednak o wschodzie słońca musicie stawić się przy Rogu Obfitości. Odbędzie się bowiem uczta. Przygotujemy potrzebne dla każdego trybuta rzeczy! 
Wdycham i wydycham powietrze. Zamykam i otwieram oczy. Układam się do snu. Jeśli mam walczyć to muszę być na to gotowa.
***
Budzę się. Szykuję się na walkę, która niedługo nadejdzie. W której ktoś na pewno zginie. Dwa noże biorę w rękę, resztę trzymam przy pasie. Upijam łyk wody, zjadam jedną z bułek, po czym ruszam przed siebie. Czas pokonać tych mięczaków. Mam nadzieje, że Gordon przybędzie. Szacuje szanse swoich przeciwników. Oscar jest silny i potrafi świetnie walczyć mieczem, więc jego raczej atakować nie będę. Candy padnie na samym początku, podobnie, jak Kaltyn i Cara. Boby jest załamany po śmierci swojej ukochanej, więc nie zdziwię się jeśli popełni samobójstwo nie przychodząc. Kapitol go zabije. Musicie. To słowo Doloroesa. Oni zmuszają nas do walki. Docieram nad rzekę. Nie chcę być mokra, to mnie spowolni. Zostało mi mało czasu, słońce zaraz wstanie. Wspinam się na kamienną ścianę. Stawiam nogę na jednym wystającym kamieniu, rękoma chwytam dwa inne. Ten pierwszy rozsypuje się. Jednak ja tak łatwo się nie poddam. Zaciskam zęby, po czym wspinam się dalej. Chcę mieć dobry widok i zobaczyć kto przyjdzie. Nastaje to dość szybko. Utrzymuje równowagę i już nie tak daleko widzę kilka nadchodzących postaci. Ostrożnie zbiegam z ściany, do Rogu Obfitości i widzę stół z sześcioma plecaczkami. Gdzie jest siódmy? Chwytam ten należący do mnie, chowam go do swojego głównego i wyszukuje przeciwnika, który na pewno jest gdzieś tutaj.
- Jestem tutaj... - mówię. - Wychodź i walcz!
Słyszę plusk. Odwracam się w stronę wody, ale nic nie widzę. Słyszę, jak ktoś za mną przebiega, więc odwracam się w tą stronę i widzę uciekającą Candy. Już mam za nią biec, gdy słyszę mroźny głos Oscara.
- Witaj, Rose. Znowu się spotykamy - Patrzę w jego lodowate oczy. Nie widzę tylko ich. Biegnie Gordon, rozpędzony, z siekierą w dłoni. 
- Uważaj! - odpycham go i rzucam nożem w rękę przeciwnika. Siekiera wypada z jego dłoni, uśmiecham się szyderczo i przewracam przeciwnika. Siadam na nim, przykładam nóż do jego gardła i już mam je przeciąć, gdy ten odrzuca mnie i góruje nade mną. Już po mnie. A wtedy... Jakaś siła odrywa go ode mnie i obaj zaczynają walczyć. 
Nagle w kamienną ścianę, obok mojej głowy, wbija się topór. Wyciągam go i przebiegam za pierwszy lepszy kamień, żeby mieć, jak się bronić.
- Rosalie! To twój koniec! - słyszę głos Katlyn Goldenmayer, trybutki z Siódmego Dystryktu, przywódczyni przeciwnego sojuszu. Myślałam, że oba się rozpadły, a ona przybywa z Carą. Wybiegam z kryjówki, rzucam nożem w jej ramię, jednak ta w porę unika mojego ataku i parska śmiechem. - Głupia Dwójka!
- A bo ty lepsza? Uważasz się za lepszą chociaż cały czas przegrywasz... - śmieję się szaleńczo. Ta już ma się odgryźć, gdy ostry i połyskujący szpikulec przebija jej ciało. Nie mija sekunda, a włócznia trafia ją w ramię.
- D-d-dlaczego? - ledwo pyta, krew wylewa się z jej ust.
- Bo nie wiesz kiedy się zamknąć! - syczy Cara.
- I nami rządziłaś! - dodaje Boby. Po tych słowach następuje wystrzał armatni obwieszczający śmierć szatynki. Dopiero teraz go zauważam. Już mam uciekać, gdy rudowłosa przewraca mnie na ziemię i zaczynamy się tarzać. 
- Myślałaś, że o tobie zapomniałam? O nie, nie ma tak łatwo! - Obie zadajemy sobie obrażenia paznokciami. Szczypie, ale da się wytrzymać.  
- Jest wiele odpowiedzi... - parskam śmiechem, po czym jakoś wstajemy i zaczynamy walczyć na noże. Ja rozcinam jej ramię, z którego leje się krew, a ona nie pozostaje dłużna i zatapia ostrze w mojej lewej dłoni. Tyle razy już oberwałam i byłam w ciężkim stanie, że takie drobnostki nie robią na mnie wrażenia. Rękoma oplatam jej twarz, próbuje wydłubać oczy, bronię się, jak mogę. Obie wyrzucamy swoje plecaki za Róg Obfitości, żeby nikt ich nie znalazł, po czym zaczynamy walczyć jeszcze zacieklej. Potykamy się i wpadamy do ciepłej wody. Cóż się dziwić - codziennie jest wielki upał.
Zatapiam jej głowę w wodzie i czekam aż się udusi. Ta chwila nie nastaje, gdyż to ona uderza mnie pod brodę, a ja mocno gryzę się w wargę. Co chwilę słychać pluski i odgłosy walki. Tylko Candy w niej nie uczestniczy. Przeciwniczka próbuje wyjść z wody, ale ja się nie poddaje, chwytam ją za nogę i zatapiam w wodzie. Tej udaje się uciec, ale ja biegnę za nią  i przy kamiennej ścianie, zagradzam jej drogę.
- Kto teraz rządzi, żmijo? - pytam z jadowitym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Uderzam jej głową o skałę. Za pierwszym i drugim razem jeszcze żyje, ale przy następnych słyszę, jak gruchocze się jej czaszka. Krew wylewa się z otworu w głowie. Słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć trybutki. Odchodzę od jej bezwładnego ciała i chwytam plecak swój i jej. Ten mały, leżący na stole i należący do jedenastki również. Uciekam z pola bitwy, gdy na mojej drodze pojawia się Boby. Omijam go, po czym biegnę przed siebie, próbuje uciekać, jak najdalej od tego miejsca. Gdy uznaje, że jestem wystarczająco daleko to siadam pod skałą i przeglądam zawartość plecaka Cary. Nie ma wielu rzeczy. Ale... Posiada dwie fiolki trucizny oraz trochę wody w bukłaku, jest też jedna bułka... W plecaczku z uczty ma świeży chleb, wodę oraz jakiś płyn na rany. Teraz oglądam swój. Zdjęcie. Ono przedstawia Arona. Chłopaka, którego kocham, ojca mojego dziecka. Bez, którego nigdy nie byłabym naprawdę szczęśliwa. Jest tutaj uśmiechnięty. Mam dla kogo walczyć. Dla dziecka i dla niego. Żeby był szczęśliwy. Nie poddam się. Rozumiem, że zachowuje się, jak potwór. Ale muszę to wygrać. A teraz... Jest dla kogo. Muszę. Dam radę.
Chowam zdjęcie, po czym przeglądam dalej. Znajduje jakieś tabletki z karteczką...
Zjedz je, będziesz miała spokój z tym dzieckiem, które przeszkadza ci w walce.
Prezydent Snow.
Zatyka mnie. Niech on się odwali od moich spraw, ja tego nie wezmę, ja chcę tego dziecka. Muszę przeżyć, żeby i ono żyło! Zgniatam tabletki i zakopuje je w ziemi.
- Zabierz sobie ten prezent, Snow! Słyszysz? Zabierz! - Krzyczę do nieba. Jest jeszcze dzień. Dopiero w nocy pokażą twarze zmarłych.
Dzisiaj czeka mnie kolejna podróż...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tam tam tam! Co myślicie o uczcie? XD Dobrze ją opisałem?

2 komentarze:

  1. tak. dla mnie dobrze. ^^
    aż mi się niedobrze zrobiło jak czytałam o tej czaszce. ja tak zawsze mam, więc no...
    to jest takie straszne, że igrzyska tak wyglądają. ;-;
    ja już nie wiem co powiedzieć, bo będę się powtarzać.
    po prostu przykre, że Rose się tak zmieniła
    a i ten prezent był ch*jowy *Weronika przeklina*. głupi Snow ><
    pozdrawiam!
    joł. xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Snow okrzykniety IDIOTĄ I DEBILEM I BRAK MI DOŚĆ DOSADNEGO EPITETU, MIESZKAŃCEM PANEM I PLANETY ZIEMI W GAZECIE PLOTKI Z KAPITOLU! POLECAM! NAJGORĘTSZE PLOTKI, PREZYDENT SNOW MÓWI TAK ABORCJI! PREZYDENT SNOW BUFONEM INTERNETUF!
    Opisy świetne, uczta bezbłędna.
    Czyżby w Rose się coś ludzkiego odzywało?
    SNOW JEST GŁUPI! ( takie przemyślenia, tu jest snow i jest głupi, w GoT też są dwaj Snow i jeden jest mega głupi!)
    Pozdrawiam
    Paulla K

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Lady Spark