niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział VII - Plan.

Budzi mnie czyjś przeraźliwy krzyk. Otwieram oczy i zaciskam dłoń na rękojeści połyskującego noża. Wybiegam z namiotu, nadal jest ciemno, a z sojusznikami wszystko w porządku. Oddycham z ulgą.
- Coś się stało? - pyta Dave. Cała trójka jest lekko zaskoczona, ciekawi mnie, po co aż tyle osób na warcie. Przecież jeden z nas mógłby obudzić resztę, gdyby stało się coś niepokojącego.
- Nie, nic. Idźcie jeszcze trochę spać, ja tutaj zostanę - mówię siadając na kamieniu. Chłopcy wchodzą do namiotu, a ja wyciągam z plecaka szmatkę i poleruje zakrwawione bronie. Moją uwagę przyciągają trzy fiolki fioletowej cieczy wystające z plecaka Silver. Mrużę oczy, chwytam jedną z nich i uważnie obserwuje. Po pięciu minutach obserwowania, stwierdzam, że to bardzo silna trucizna. Chciała otruć kogoś innego, czy nas? Tak, czy siak nie postąpiła zbyt mądrze, mogła to schować głęboko. Nie mogę pozwolić zabić siebie, resztę niech zabija do woli, przynajmniej kilku wrogów mniej. Chowam to z powrotem i zachowuje się jak, gdyby nigdy nic. Kilka sekund po akcji, z namiotu wychodzi blondynka z Jedynki.
- Widziałam, jak to brałaś. Wiesz co to jest? - patrzy na mnie pytająco. Wygląda na przestraszoną, pewnie myśli, że wszystko wygadam.
- Wiem, co chcesz zrobić z tą trucizną - odpowiadam spokojnie. - Mam propozycję.
Dziewczyna odgarnia swoje długie włosy i zgadza się na słuchanie. Uśmiecham się chytrze i zaczynam opowiadać jej o moim planie. To może pomóc przeżyć mi i jej. A ona nie jest zbyt silna, więc dam jej radę kiedy będziemy w finale.
- Powiedzmy, że będziemy w takim pobocznym przymierzu. Będziesz to wlewać do wody sojuszników, a ja będę cię bronić, gdy coś nie wyjdzie.... - tłumaczę. Ona lekko zaskoczona, przytakuje, po czym zaczyna jeść ze mną krakersy.
- Kto jest naszym pierwszym celem? - pyta półgłosem.
- Hmmm... Carmen jest zbyt inteligentna, ona musi zginąć w walce. Gordon jest najsłabszy z chłopaków, przynajmniej tak mi się wydaje. Dave. Ale dopiero, gdy minie przynajmniej sześć, siedem, osiem dni, bo inaczej nabiorą podejrzeń, a... - urywam, gdyż wychodzi reszta. Przez chwilę boję się, że podsłuchali, ale o niczym nie wspominają. Postanawiamy zmienić miejsce pobytu, więc wszystko pakujemy do plecaków i ruszamy w stronę jeziora. Uznaliśmy, że tam będzie najbezpieczniej i najwygodniej. W oddali dostrzegam majaczącą postać zbierającą wodę do butelki. Gordon, jak głupi, wymachując toporem podbiega do niej i przygważdża ją do ziemi. Podbiegamy tam i obserwujemy całe widowisko. Ofiara jest dosyć ładna, to dziewczyna. Ma śliczne blond włosy i przyjemny wyraz twarzy. Jedynka w końcu zaczyna odcinać jej palce u rąk i nóg.
- Jak się nazywasz? - szepcze szatyn.
- Caya...
- A, więc... Niestety muszę cię zabić bardzo wolno.
Już ma zacząć krzyczeć, ale mój sojusznik w porę odcina jej język, a ja krzywię się na widok tego czynu. Powoli nacina jej brzuch, krew leje się obficie, a ten tylko się śmieje. Szkoda mi jej, chciałabym skrócić jej męki, ale nie mogę wyjść na słabą. Odgarniam kosmyk włosów, po czym udaje, że szukam czegoś w plecaku. Po kilkunastu minutach krzyków i męczenia blondynki, słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Spoglądam na jej bezwładne ciało, jest całe pokiereszowane. Twarzy w ogóle nie widać, jestem zdziwiona, że jakieś kawałki zostały.
- Lepiej odejdźmy, żeby jej ciało zabrał poduszkowiec - informuje uśmiechnięty Dave. Spoglądam na niego i od razu robi mi się gorzej. Jeszcze z godzinę temu ustaliłam z Silver, że zabijemy go pierwszego... Jak powiedział tak robimy. Po chwili maszyna zabiera jej ciało, a my rozstawiamy obóz. Pijemy, jemy, a oprócz tego panuje niesamowita cisza. Może to ta akcja stworzyła jakieś napięcie? Przypominam sobie o Aronie. Pewnie ogląda teraz zmagania na arenie. Dlaczego byłam taka głupia i go zostawiłam? Ciekawe, która jest godzina. Stawiam, że koło dwunastej, oby Kapitol był zaspokojony. Krwi dostali sporo, a chyba właśnie o to im chodzi?
Śmierć zabierze nas wszystkich. Dwudziestu trzech oszczędzi, jednego skaże na długą depresję. (To mój cytat i bez zgody proszę nie kraść B| Notki od autora nie ma w tekście, tylko, dla was tak po prostu)
***
Godzinę później oddalam się z Silver od naszego obozowiska w celu znalezienia potencjalnych przeciwników. To sojusznicy nas wysłali, oni się lenią, a my pracujemy. Nie odzywamy się słowem póki nie jesteśmy wystarczająco daleko, żeby nas nie usłyszeli. Blondynka postanawia zacząć rozmowę na temat trucizny.
- Jak myślisz, podejrzewają coś?
- Myślę, że nie... - odpowiadam i wzruszam ramionami. Zauważam chłopaka rozglądającego się dookoła. Niezauważalnie wskazuje go mojej towarzyszce, a ona napina strzałę na cięciwę i trafia go w nogę. Upada na ziemię, podbiegam tam, rzucam w jego bark połyskującym nożem. Podbiegam i wbijam kilka noży na raz w jego twarz. Słychać wystrzał armatni obwieszczający śmierć chłopca. Nawet nie wiem, z którego jest dystryktu. Spoglądam na swoje zakrwawione ręce. Próbuje to wytrzeć o ubranie, jednak to w ogóle nie pomaga, tylko je brudzi.
Właśnie go zamordowałam i wcale nie czuję się źle. Zbliżam się do powrotu do Arona. Zabieramy jego nóż, bo to jedyna rzecz, którą miał i wracamy do obozu. 
- Nareszcie! - wita nas Gordon. Nie przepadam za nim, uważa się za silnego, a tak naprawdę jest słaby. Poza tym z charakteru w ogóle nie przypomina Arona. - Myśleliśmy, że zginęłyście! Ale co się dziwić skoro jesteście takie słabe i... - Nie pozwalamy mu dokończyć. Silver napina strzałę na cięciwę i celuje nią w sojusznika z Jedynki. Ja przykładam mu nóż do gardła tak mocno, że musi się lekko oddalać, żeby się nie udusić. 
- I kto tu jest słaby? Zamknij się i nie odzywaj! - syczy Silver z szyderczym uśmiechem na twarzy. Powoli odchodzimy i siadamy na ziemi. Oscar patrzy na nas z błyskiem w oku. Mogłabym przysiąc, że zobaczyłam, jak się lekko śmieje. Tak, szatyn z Jedynki zachowuje się, jak przywódca, a wcale nim nie jest. Ściągam kurtkę pełną noży, gdyż jest zbyt gorąco. Nie wytrzymam w takich ciuchach! Resztę dnia spędzamy w bezpiecznym miejscu, dzisiaj trupów starczy. W nocy zaczyna grać Hymn Panem i pokazują twarze zmarłych trybutów.
(WŁĄCZCIE)

Caya Tosy, Trybutka z Ósmego Dystryktu.

To ta, którą zmasakrował Gordon. Tutaj wygląda ładnie, jednak mi się przypomina jej zmasakrowane ciało, krzyki.

Zabiłam go. Wygląda na dzieciaka, a ja zabiłam go bez skrupułów. Ale ktoś musiał zapłacić życiem, żeby inny mógł wrócić. Ma ładną twarz, z nożami taka nie była.

Hymn przestaje grać, a ja staję na warcie z Carmen i Silver. Chłopcy zasypiają.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Taylor dla Kole Dżanki <3 XDD
Rozdział z dedykiem dla Nieoficjalnej i Kole Dżanki!
Co myślicie o Planie Silver i Rose? Czy on wypali?
A o śmierciach?
Następny rozdział prawdopodobnie może być bez krwi.

2 komentarze:

  1. Rose i Silver takie przebiegłe, wow. Uszanowanko XD
    Gordon taki zabójca, taki wredny, taki rządny krwi i śmierci. I prawie zabity XD ale żyje! ><
    Gdyby to czytała moja koleżanka to pewnie właśnie przeżyła zawał, że Irwin umarł XDDDDD
    Rozdział mi się podoba :'3
    WEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEENY :'D

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaak! Hahaha. Tak nie lubie Tay. 3:)
    Rozdzial swietny. Wszystkie akcje dobrze opisales, ciekawie. :))
    Biedny Ashton. </3 no ale ktos musial zginac...
    Podobal mi sie ten cytacik. ^^
    A plan Rose i Silver jest dobry i kto wie moze wypali...
    Pozdrawiam i weny. xx

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Lady Spark