- Panie i Panowie, Dwudzieste Szóste Igrzyska Głodowe uważam za otwarte! - rozbrzmiewa głos Doloroesa Dodermana, komentatora tych Igrzysk.
Kilkanaście metrów dalej stoi lśniący Róg Obfitości. Wzrokiem odszukuje Silver, która stoi nachylona i gotowa do biegu. Osiłek z Trzeciego Dystryktu jest po mojej drugiej stronie, kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, on napina mięśnie. Są wielkie, ale czasami to nie siła pomaga wygrać. Dwunastoletni Charlie z Siódmego Dystryktu ma przerażony wyraz twarzy. Cały czas goni wzrokiem po otaczających go ludziach.
Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście, siedemnaście, szesnaście, piętnaście.
Szykuje się, muszę dotrzeć tam jako jedna z pierwszych i chwycić moje kochane noże. A co najważniejsze, przeżyć pierwszy dzień. Pokazałabym, że jestem słaba, gdybym zginęła tak szybko.
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden... START!
Zeskakuje z tarczy, biegnę, ile sił w nogach. Wkurzam się na widok dwunastolatka z Siódemki, który dobiega tam jako pierwszy. Przyśpieszam i chwytam kurtkę pełną ostrych i połyskujących noży. Zakładam ją, wyciągam najkrótszy, zamachuje się i trafiam w samo serce chłopaka z Szóstego Dystryktu. Upada na ziemię zalewając się krwią. Unikam ciosu toporem, uderzam w twarz trybuta z Piątki. Przewracam go na ziemię i podcinam mu gardło. Krew tryska na wszystkie strony, czuję ją na twarzy, dłoniach. Widzę uciekającą dziewczynę z Dziewiątki, już mam za nią biec i zabić, jednakże uprzedza mnie Silver, która strzela w tył jej głowy z łuku. Moi sojusznicy mordują z zimną krwią, przeciwny sojusz również. Nagle orientuje się, że otoczenie pustoszeje i jestem tutaj tylko ja z Oscarem, Carmen, Dave'm, Gordonem, oraz Silver.
- Świetnie nam poszło! Wiedziałam, że inni zwiążą przymierze. Swoją drogą, dobrzy są, ta z Siódmego prawie zraniła mnie w ramię! - narzeka blondynka z Pierwszego Dystryktu. Wzruszam ramionami, biorę pojemny plecak, do którego chowam trzy puste bukłaki, apteczkę, dużą ilość suszonych owoców, śpiwór. Kiedy zakładam go na ramiona, orientuje się, że nie jest taki ciężki.
- Zostajemy tu, czy idziemy do jeziora? Dosłyszałam, że jest blisko za tym - wskazuje palcem na kamienną ścianę. Sojusznicy kiwają głowami, zabierają najpotrzebniejsze i ruszają za mną. W pewnej chwili moja noga się ześlizguje i prawie wpadam do czystej wody. W ostatniej chwili przytrzymuje mnie Oscar. Silver nabiera wody na palec i lekko go oblizuje.
- Wydaje mi się, że pitna. Nie wiem, nie znam się na tym, ale nic się nie dzieje - wzrusza ramionami.
Bez słowa napełniamy tym bukłaki i butelki.
- Musimy przepłynąć przez jezioro, żeby dostać się gdziekolwiek indziej. Możemy też wejść na górę, którą wskazała nam Rose i zejść po niej na drugą stronę. Bezpieczniejsze chyba będzie, jednak przepłynięcie - od rzezi po raz pierwszy odzywa się Carmen marzycielskim głosem. Kiwamy głowami. Oba wyjścia mogą skończyć się dla nas śmiercią, ale skoro inni pozostali przy życiu trybuci jakoś dali radę... Po dłuższej ciszy, zgłaszam się na ochotniczkę. Związuje włosy w koka. Wskakuje cicho do wody i zaczynam płynąć. Po kilku minutach docieram na drugi brzeg, a za mną moi sojusznicy.
- Możemy rozbić tutaj obóz - zauważa Gordon.
- To bez sensu, przy Rogu Obfitości było lepsze miejsce - mówię nieco poddenerwowana. Oni serio są tak głupi, czy tylko udają? Kręcę głową i idę przed siebie. Odwracam głowę do reszty, żeby zobaczyć, czy idą.
- Chodźcie, znajdziemy blisko podobny krąg. Nie oddalajmy się od jeziora, może to jedyne na arenie - zauważam i otrzymuje aprobatę. Ruszamy szybkim krokiem przed siebie, jesteśmy gotowi na atak z każdej strony.
- Ilu martwych? - pytam po dłuższej chwili milczenia.
- Ośmiu - odpowiada mi Dave szorstkim tonem. - Mogliśmy zabić więcej, gdyby nie ten głupi przeciwny sojusz! W zeszłym roku było lepiej. Ale Igrzyska dopiero się zaczynają!
Spoglądam na niebo. Jest bezchmurne, a słońce świeci niemiłosiernie. Czuję, że ten dzień może być długi. Po dwudziestu minutach poszukiwań znajdujemy odpowiednie miejsce. W oddali słyszę rozmowy, wybuchy śmiechów i wiem, co to oznacza. Nadstawiam uszu.
- Młody, podaj mi te krakersy! - słyszę głos Katlyn.
- Jasne... - W głosie chłopca można usłyszeć żal. Zabiją go, gdy im się znudzi, pewnie nie miał wyboru. Zapewne szatynka kazała mu przyjąć przymierze. Nie daję mu większych szans, będzie bezpieczny dopóki będzie potrzebny w sojuszu, a podejrzewam, że nie potrwa to długo. Ciekawe jakie ma umiejętności, że go zwerbowali. No, bo powiedzmy sobie szczerze... Co dwunastolatek może zrobić? Osiłek wychodzi z obozu, żeby załatwić potrzeby, więc chowamy się za skałą i czekamy w ciszy.
- Idziemy. Prawdopodobnie, któreś z nas zginęłoby w walce... - szepczę. - A to wstyd i hańba dla naszych dystryktów - dodaje widząc minę Oscara. On jest jakiś uczulony na punkcie swojej dumy! No, ale gwarantuje mi większe szanse na wygraną. Maskujemy duży namiot, kładziemy tam swoje śpiwory i jesteśmy gotowi. Siadamy obok siebie i jemy suszone owoce. Jest dzień i nie mamy, co robić.
- Może jakieś polowanie na trybutów? - proponuje chłopak z Pierwszego Dystryktu.
- Nie dość ci ofiar, jak na dziś? - pytam z lekka zaskoczona tym zdaniem.
- Osiem zimnych trupów. To ci wystarcza? - dopytuje się Gordon. Przewracam oczami i wstaję z miejsca.
- Idziecie? - zwracam się do reszty.
- Popilnuje obozu - decyduje Carmen i siada na małej skale trzymając kastet w ręku. Całą piątką ruszamy przed siebie w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Wspinamy się na średniej wysokości skałę i trzydzieści kroków dalej widzimy jakaś brunetkę o miłym wyrazie twarzy.
- Tam! - wrzeszczę, bo nie wszyscy się orientują. Ona zaczyna ucieczkę, a my pościg. Zbiegamy po różnych pustynnych górach, śmiejąc się. Dziwię się, że taka jestem. Jeszcze kilka dni temu byłam wrogiem Igrzysk. Rzucam w przeciwniczkę nożem, jednak ona zdąża go przechwycić i uciekać dalej. W pewnej chwili przewraca się i obserwuje, jak śmiejemy się, stojąc nad nią. Ona zatapia nóż w nodze Silver, a ona odruchowo napina strzałę na cięciwę i wypuszcza ją w stronę trybutki. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Sojuszniczka krzywi się lekko.
- Wrócimy do obozu, to ci to opatrzymy - informuje przeszukując plecak zmarłej. Zabieram pustą butelkę wody i dwie skarpetki. Dużo nie udało jej się zabrać, ale pewnie chciała uciekać i przeżyć, jak każdy słaby trybut. Po dziesięciu minutach, jesteśmy w obozie, gdzie Carmen spożywa krakersy. Siadam obok niej i uśmiecham się lekko podczas, gdy reszta zajmuje się sobą.
- Czy te kolorowe włosy, to jakiś znak? Czy tak sobie je przefarbowałaś? - zaczynam rozmowę.
- Moja mama też takie miała. Umarła, gdy miałam pięć lat, a to mi o niej przypomina. Uważam, że w ten sposób jakoś jesteśmy razem. Ojciec się załamał i prawie nic nie mówi. A brat... to fan Igrzysk. Jest zwycięzcą. Szkoda, że ja nie będę. Ty masz szanse... - odpowiada. Robi mi się jej żal, ja miałam tak dobrze i się zgłosiłam, a ona...
- Bardzo mi przykro - mówię zjadając krakersa i popijając wodą. - Zabiliśmy jakąś trybutkę.
- Nie rozumiem, dlaczego akurat nasze dystrykty są zawodowe. Ale to chyba dobrze... mamy większe szanse.
Niedługo zapadają ciemności. Zaczyna grać hymn Panem i na niebie pojawiają się twarze, imiona i nazwiska zmarłych trybutów. Boję się, niedługo zobaczę osoby, które zamordowałam ja.
- To bez sensu, przy Rogu Obfitości było lepsze miejsce - mówię nieco poddenerwowana. Oni serio są tak głupi, czy tylko udają? Kręcę głową i idę przed siebie. Odwracam głowę do reszty, żeby zobaczyć, czy idą.
- Chodźcie, znajdziemy blisko podobny krąg. Nie oddalajmy się od jeziora, może to jedyne na arenie - zauważam i otrzymuje aprobatę. Ruszamy szybkim krokiem przed siebie, jesteśmy gotowi na atak z każdej strony.
- Ilu martwych? - pytam po dłuższej chwili milczenia.
- Ośmiu - odpowiada mi Dave szorstkim tonem. - Mogliśmy zabić więcej, gdyby nie ten głupi przeciwny sojusz! W zeszłym roku było lepiej. Ale Igrzyska dopiero się zaczynają!
Spoglądam na niebo. Jest bezchmurne, a słońce świeci niemiłosiernie. Czuję, że ten dzień może być długi. Po dwudziestu minutach poszukiwań znajdujemy odpowiednie miejsce. W oddali słyszę rozmowy, wybuchy śmiechów i wiem, co to oznacza. Nadstawiam uszu.
- Młody, podaj mi te krakersy! - słyszę głos Katlyn.
- Jasne... - W głosie chłopca można usłyszeć żal. Zabiją go, gdy im się znudzi, pewnie nie miał wyboru. Zapewne szatynka kazała mu przyjąć przymierze. Nie daję mu większych szans, będzie bezpieczny dopóki będzie potrzebny w sojuszu, a podejrzewam, że nie potrwa to długo. Ciekawe jakie ma umiejętności, że go zwerbowali. No, bo powiedzmy sobie szczerze... Co dwunastolatek może zrobić? Osiłek wychodzi z obozu, żeby załatwić potrzeby, więc chowamy się za skałą i czekamy w ciszy.
- Idziemy. Prawdopodobnie, któreś z nas zginęłoby w walce... - szepczę. - A to wstyd i hańba dla naszych dystryktów - dodaje widząc minę Oscara. On jest jakiś uczulony na punkcie swojej dumy! No, ale gwarantuje mi większe szanse na wygraną. Maskujemy duży namiot, kładziemy tam swoje śpiwory i jesteśmy gotowi. Siadamy obok siebie i jemy suszone owoce. Jest dzień i nie mamy, co robić.
- Może jakieś polowanie na trybutów? - proponuje chłopak z Pierwszego Dystryktu.
- Nie dość ci ofiar, jak na dziś? - pytam z lekka zaskoczona tym zdaniem.
- Osiem zimnych trupów. To ci wystarcza? - dopytuje się Gordon. Przewracam oczami i wstaję z miejsca.
- Idziecie? - zwracam się do reszty.
- Popilnuje obozu - decyduje Carmen i siada na małej skale trzymając kastet w ręku. Całą piątką ruszamy przed siebie w poszukiwaniu potencjalnych ofiar. Wspinamy się na średniej wysokości skałę i trzydzieści kroków dalej widzimy jakaś brunetkę o miłym wyrazie twarzy.
- Tam! - wrzeszczę, bo nie wszyscy się orientują. Ona zaczyna ucieczkę, a my pościg. Zbiegamy po różnych pustynnych górach, śmiejąc się. Dziwię się, że taka jestem. Jeszcze kilka dni temu byłam wrogiem Igrzysk. Rzucam w przeciwniczkę nożem, jednak ona zdąża go przechwycić i uciekać dalej. W pewnej chwili przewraca się i obserwuje, jak śmiejemy się, stojąc nad nią. Ona zatapia nóż w nodze Silver, a ona odruchowo napina strzałę na cięciwę i wypuszcza ją w stronę trybutki. Słychać wystrzał armatni obwieszczający jej śmierć. Sojuszniczka krzywi się lekko.
- Wrócimy do obozu, to ci to opatrzymy - informuje przeszukując plecak zmarłej. Zabieram pustą butelkę wody i dwie skarpetki. Dużo nie udało jej się zabrać, ale pewnie chciała uciekać i przeżyć, jak każdy słaby trybut. Po dziesięciu minutach, jesteśmy w obozie, gdzie Carmen spożywa krakersy. Siadam obok niej i uśmiecham się lekko podczas, gdy reszta zajmuje się sobą.
- Czy te kolorowe włosy, to jakiś znak? Czy tak sobie je przefarbowałaś? - zaczynam rozmowę.
- Moja mama też takie miała. Umarła, gdy miałam pięć lat, a to mi o niej przypomina. Uważam, że w ten sposób jakoś jesteśmy razem. Ojciec się załamał i prawie nic nie mówi. A brat... to fan Igrzysk. Jest zwycięzcą. Szkoda, że ja nie będę. Ty masz szanse... - odpowiada. Robi mi się jej żal, ja miałam tak dobrze i się zgłosiłam, a ona...
- Bardzo mi przykro - mówię zjadając krakersa i popijając wodą. - Zabiliśmy jakąś trybutkę.
- Nie rozumiem, dlaczego akurat nasze dystrykty są zawodowe. Ale to chyba dobrze... mamy większe szanse.
Niedługo zapadają ciemności. Zaczyna grać hymn Panem i na niebie pojawiają się twarze, imiona i nazwiska zmarłych trybutów. Boję się, niedługo zobaczę osoby, które zamordowałam ja.
Charles Khan, Trybut z Piątego Dystryktu.
To ten, którego zabiłam ja. Dopiero teraz dowiaduje się, jak miał na imię. Szczerze mówiąc nie przyjrzałam się, co do jego wyglądu i dopiero teraz to oceniam. Pamiętam jego krew na mojej twarzy, gdy podcięłam mu gardło.
Samantha Deyr, Trybutka z Piątego Dystryktu.
Zabita przez blondynkę z Jedynki. Goniliśmy się, zabrała mój nóż. Na pewno miała kochającą rodzinę, jednakże teraz nie mogę się tym przejmować. Muszę wziąć się w garść i zabijać dalej.
Kelsey Curt, Trybutka z Szóstego Dystryktu.
Nie zabiłam jej, nie znam.
Tony Sooney, Trybut z Szóstego.
Przebiłam jego serce lśniącym
nożem, dręczą mnie wyrzuty
sumienia.
Scott Daryk, Trybut z Ósmego Dystryktu.
Sendy Jons, Trybutka z Dziewiątego Dystryktu.
Zabita przez blondynkę z Jedynki. Uciekała, ale dostała strzałą. Sama miałam ją zabić.
Arthur McDonald, Trybut z Dziewiątego Dystryktu.
Carl Deison, Trybut z Dziesiątego Dystryktu.
Delly Carthwight, Trybutka z Dziesiątego Dystryktu.
Kończą go grać, a ja spuszczam wzrok. O wiele lepiej zniosłabym to, gdybym nie widziała ich twarzy. Teraz pozostaną w mojej pamięci przez dłuższy czas. Pierwszą wartę bierze Oscar, Dave i Gordon, a my, dziewczyny idziemy spać.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nowy! Opisywać tak jeszcze zmarłych podczas hymnu? Że dodaje zdjęcia i imiona i jakiś krótki opis? Mam nadzieje, że się spodoba!
Byla Marzia! I Liam! Wiecej nie znam. XD
OdpowiedzUsuńFajny ten pomysl z daniem zdjecia do kazdego zmarlego trybuta. ;) wiec tak, rob tak dalej. ^^
Oscar jest glupi. Nie lubie go.
Dobrze opisany pierwszy dzien na arenie. :))
Pozdrawiam i weny. xx
Carmen na zwycięzcę! :'D
OdpowiedzUsuńTe zdjęcia martwych i opisy to dobry pomysł :'3
Rose taka odważna, łoł. Pierwsza przepłynęła, łoł >< I w ogóle to taka trochę dziwna XD przeciwniczka Igrzysk i się zgłosiła, a jeszcze na arenie zabija i jest zła, że Silver jej zabrała jedną ofiarę ;;
Ale rozdział super :') Czekam na następny :'D
Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeny :'D
Rozdział jak zwykle super!
OdpowiedzUsuńPozdrawaim i weny :D
Paulla K
Ps, chyba juz wszysko nadrobiłam