piątek, 19 września 2014

Rozdział XI - Dzień pełen akcji

Po stracie swojej przyjaciółki czuję dziwną pustkę w środku. Jakbym nie miała duszy ani serca. Chciałabym aby tutaj była i uśmiechnęła się, pokazała swoje błyszczące zęby. Stanęła za mną, gdy Gordon będzie chciał mnie zabić albo dokuczyć. To dziwne... Nawet nie zdążyłyśmy sobie opowiedzieć o swoim życiu. Wiem tylko, że miała chorą siostrę, która teraz trafi do domu dziecka w Jedynce. Szkoda mi jej, zasługiwała na wygraną. Ja nie powinnam wygrać, a zginąć w torturach, tak, jak zabiłam kilku innych trybutów. Chyba muszę zaprzestać morderstw. Przynajmniej na razie, gdy to nie jest potrzebne. Powinnam, jak najdłużej siedzieć w sojuszu i się nie wyrywać do niepotrzebnych walk, które tylko ponaglają do opuszczenia przymierza.
- Brakuje nam jedzenia - z zamyśleń wyrywa mnie ochrypły głos Oscara. Od śmierci Dave'a i Silver każde z nas jest ciche i spokojne. W ogóle się do siebie nie odzywamy. - Ej, słuchajcie. Nie możemy stać w miejscu. Gordon, idź coś upolować. Carmen, spakuj rzeczy do plecaków. Ja i Rose załatwimy resztę, gdy przeniesiemy obóz - postanawia. - Ale może kurwa szybciej się ruszysz? - krzyczy na szatyna z Jedynki, który od razu zrywa się z miejsca, chwyta broń i idzie wykonać polecone mu zadanie. Chichoczę. Zastanawiam, jak się czuję Aron, gdy żartujemy sobie z jego ''zacnego'' braciszka. Podpieram się o skałę, staję na nogi i rozglądam się po terenie. Otacza nas pustynia z skalnymi górami. Trochę dalej zauważam roślinę, więc podchodzę w tamtą stronę, przeklinając po drodze moją niechęć do nauki takich rzeczy. W Akademii mówiono nam, że broń jest najważniejsza i, że dla zawodowca rośliny i takie sprawy, to pestka. Właśnie, że nie. W ogóle mamy szczęście, że trafiliśmy na taką arenę, bo, gdyby to był las albo coś w tym stylu... Zrywam roślinę, dotykam jej czubkiem języka i nagle moją głowę przeszywa ostry ból. Świat zaczyna wirować, kręci mi się w głowie. Upadam na kolana, arena zamienia się w Kapitol, stoję i oglądam jakieś Igrzyska. Z początku nie wiem o co chodzi, chcę stąd po prostu odejść, jednak nogi mam, jak z ołowiu. Ostry ból przeszywający moją głowę w ogóle nie ustaje. Czuję, że wzrasta i nic na to nie mogę poradzić. Moje oczy robią się szkliste, mam ochotę płakać. Na ekranach pojawiają się trybuci z moich Igrzysk. Szepczą moje imię, wyciągają swoje chude ręce, żeby mnie złapać. Silver, już nie taka wesoła, w białej sukni sięgającej kostek, jest najbliżej.
- Rosse, chodź. Będziemy mogły być razem na zawsze, będziemy najlepszymi przyjaciółkami - syczy. To nie ona, powtarzam sobie w myślach. Ona by tak nie mówiła, to nie jest prawdziwe. Zauważam chłopca, którego zabiłam. Czuję, że ból powoli dociera do serca, opadam na kolana. Nic mi nie zostało. Wszystkie siły mnie opuszczają, w kałuży widzę swoje czarne, jak węgiel oczy.
***
Ktoś wyrywa mi roślinę z rąk. Wszystko powraca, mam czucie w rękach, nogach i w ogóle wszystko jest tak, jak na początku.
- Ja pierdole, co to było?! - Oscar używa w zdaniu wulgaryzmu, a ja kompletnie nie wiem o co im chodzi. W końcu nie mogli widzieć tego ekranu, zmarłych i w ogóle. - Wiłaś się na ziemi, miałaś otwarte usta i coś mówiłaś, ale nie mogliśmy zrozumieć o co chodzi. Myśleliśmy, że wykitujesz! -
Rzucam krótkie spojrzenie na roślinę. Może to jej sprawka, może jest tak zaprogramowana przez Kapitol, że próbuje zabić trybuta, który jej dotknie? Z zamyśleń wyrywa mnie ironiczny głos Oscara. - Nie opierdalajcie się. Znajdźcie sobie jakieś zajęcie, a nie stoicie, jak te dwie jebane sieroty. -
Przewracam oczami, wyciągam z plecaka torebkę foliową i ostrożnie chowam w nią tą broń, która niby taka niepozorna, a śmiertelna. Cicho i niezauważalnie, pakuje ją i uśmiecham się chytrze. Kolejny przeciwnik z głowy. Ale to jeszcze nie czas, igrzyska dopiero się rozkręcają. Po chwili wraca obrażony Gordon, w ręku ściska pięć pięknych zwierzaków. Zakładam kołczan ze strzałami Silver i ściskam łuk. Kolejna broń do kolekcji! Co prawda nie uczyłam się nią posługiwać, ale to chyba nie musi być takie trudne. Szybko rozpalamy ogień, przygotowujemy jedzenie i łakomie je zjadamy. Kiedy jesteśmy najedzeni do syta, przygotowujemy się i wyruszamy w podróż. Musimy znaleźć nowe miejsce obozowiska. Mijamy jezioro, więc zatrzymujemy się aby napełnić puste bukłaki.
- Może zobaczymy, czy nikogo nie ma przy Rogu. W końcu można się tam zatrzymać... Chyba, że wszystkie zwierzęta w pobliżu zostały spłoszone - proponuje obojętnie, a wszyscy przytakują. Oczywiście znowu muszę popłynąć pierwsza, bo oni boją się krokodyla, który moim zdaniem jest już martwy. Związuje włosy w koka, wskakuje z pluskiem do wody i szybko przepływam na drugi brzeg. Robi się coraz zimniej, wiatr wieje mi w twarz, a ja żałuje, że w ogóle wskoczyłam do tej wody. Przepływa reszta, trzęsąc się i zgrzytając zębami. Chowamy się za jedną z kamiennych ścian, kątem oka dostrzegam sojuszników Katlyn. Ale kogoś mi tam brakuje. Nie ma anorektyczki i osiłka, a wystrzałów nie było. Czyżby opuścili sojusz?
- Jak oni mogli! - narzeka szatynka z Siódemki. Potrząsa brązowymi włosami i chodzi w tę i z powrotem. 
- Och, przestań. Wzięli tylko dwa plecaki i raczej sobie bez nas nie poradzą. Poza tym... nawet jeśli... to zawodowcy ich znajdą - uśmiecha się Cara. Ale nie przyjacielsko, to raczej jest taki chytry, prawie niezauważalny uśmiech. Czyżby ruda, fałszywa dziewczyna coś planowała?
- Oni są bardzo słabi! Jacyś głupcy! Już dwóch w grobie! - Kiedy Katlyn wypowiada te słowa, Oscar próbuje się wyrwać i ją zabić, ale szybko go łapiemy i zabraniamy tego zrobić.
- Idziemy stąd? - znudzona panna Stewart wygląda na znudzoną tym wszystkim.
- Zostajemy - postanawia liderka, więc sobie odpuszczamy i próbujemy wycofać. Niestety zawsze coś musi nam nie wyjść, więc każde z nas zsypuje kilka kamyczków, które z pluskiem wpadają do krystalicznie czystej wody.
- Kto to?! - słyszę uniesiony głos dziewczyny z Siódmego Dystryktu. Przeklinam pod nosem, słyszę bieg, więc skaczemy z sojusznikami do wody. Zauważają nas, gonią nas. Ktoś chwyta mnie za kostkę i ciągnie do siebie, wyciągam zza cholewki nóż i lekko rozcinam rękę przeciwniczki. Niestety, ja również otrzymuje cios w nogę, czuję wielki ból i powoli opadam na dno. Woda mnie wciąga, woda mnie zabija, woda odbiera mi życie. Słyszę krzyki, pluski i odgłosy bitwy. Ktoś po mnie wypływa, ciągnie do góry i zachłannie nabieram powietrza. 
- Cara, odwrót! Same nie damy rady! - wrzeszczy Katlyn do swojej sojuszniczki i obie uciekają. Czuję zapach krwi, każda osoba uczestnicząca w bitwie została zraniona. Ostrożnie wychodzimy z źródełka i siadamy na ziemi, dysząc ciężko. Po dwóch minutach, do rąk Oscara, Carmen i Gordona, spadają spadochrony, a w nich po jednej apteczce. Spuszczam wzrok, wiem, że ja nic nie mam i mogą uznać, że lepiej mnie zabić.
- Co, teraz nie ma kasy na prezenty dla ciebie? - cedzi Gordon. Chce mi się wymiotować, nienawidzę go. Nawet w takiej sytuacji potrafi znaleźć powód do zaśmiania się ze mnie. No może jego żarty są suche i tylko on się z nich śmieje, ale zawsze wkurzają. Wyciągam z plecaka Silver kawałek materiału i związuje nim ranę na na nodze. Ból jest mniejszy, ale zawsze coś pozostaje. Powstajemy i pakujemy swoje rzeczy. Następnie ruszamy(oczywiście ja kulejąc) przed siebie. Niebo jest ciemne, setki gwiazd otacza wielki księżyc. Jest coraz zimniej, na nasze nieszczęście nadal jesteśmy mokrzy i jeszcze bardziej zmarznięci. Zatrzymujemy się dysząc z zimna, ledwo rozstawiamy namiot, układamy tam śpiwory i koce. Wychodzi na to, że jest bardzo przytulnie. Jeszcze go kamuflujemy, po czym wszystko jest gotowe.
- Rosalinko, może coś nam upolujesz? - szydzi szatyn z Jedynki, a ja ściskam nóż i idę przed siebie w poszukiwaniu zwierzyny. Ból w nodze nadal daje znaki, a ja muszę jeszcze coś upolować. Nagle zauważam stado zebr. Arena musi być wielka skoro takie wielkie grupy zwierząt, żyją tutaj sobie w niezmąconym do tej pory spokoju. Napinam strzałę na cięciwę, zwierzaki mnie zauważają i długo oglądają. Następnie powracają do spożywania pokarmu. Muszę uważać, gdyż takie kopnięcie zebry jest bardzo bolesne, a może nawet śmiertelne. Podbiegam tam i strzelam w jedną z nich. Niestety, chybię, a one orientują się o co chodzi i zaczynają uciekać. Ledwo je doganiam, kolejna strzała na cięciwę, któraś z nich szarżuje na mnie i przewraca na ziemię. Rozdzieram sobie biodra, ramiona i kolana. Moja noga nie pomaga w upolowaniu, a wręcz przeciwnie, przeszkadza. Wyciągam ostrze, próbuje przeciąć nogę chociaż jednej. Nie udaje mi się, zwierzęta uciekają, a ja zostaję sama. Co powiem sojusznikom? Wracam do obozu z wypiekami na twarzach.
- Byłeś taki genialny, Gordonie Richardsonie. Wysyłasz ranną w nogę na polowanie, która w dodatku nie dostała prezentu od sponsora! - wrzeszczę.
- Nie moja wina, że zawsze chcesz być w centrum uwagi i wtapiasz się w walki! A wtedy oczywiście zostajesz ciężko ranna i potrzebujesz prezentów, leków! - Odcina się chłopak.
- Ooo? Gdybyś się ruszył i poszedł coś upolować, to tak by się nie stało! Ale, jak widać, boisz się walki albo tego, że coś ci się nie uda! Wolałeś narazić Dave'a na śmierć z ręki mojej i Silver! Myślałeś, że nie słyszałyśmy, jak z nim gadałeś?! A potem wysłałeś go na pewną śmierć! - trochę to niesprawiedliwe, bo ja razem z blondynką też tak robiłyśmy. Ale mniejsza o to!
- Czy to prawda?! - pyta stanowczo Oscar. Jego głos jest uniesiony, każde z nas się wzdryga.
- No cóż... Powiedziałem mu żartobliwie, żeby zabić Rose. Sam wiesz, że często się z nią kłócę i w ogóle, więc tak się wkurzyłem i mi się powiedziało. No, ale on to wziął na poważnie i próbował je zabić. Ja bym go nie wysłał na walkę z dwiema dziewczynami - tłumaczy się brat mojego chłopaka. On jest pokręcony! Niech już przynajmniej nie oszukuje! Ratuje swoje dupsko!
- Kłamiesz! - Chłopak z Czwartego Dystryktu wyciąga miecz i rozcina drugą rękę Jedynki. Walczą, stal uderza o stal, trzymam kciuki za naszego lidera, czyli Oscara. Żaden z nich się nie poddaje, dopiero po kilkunastu minutach, Gordon ucieka z toporami i siekierami. Mam ochotę za nim biec, przywalić w łeb, torturować, a potem poderżnąć gardło i skończyć z nim na zawsze.
- Gonić? - pyta Carmen. Jest strasznie cicha, prawie w ogóle się nie odzywa.
- Nie. Nie przejmujmy się tym chujem - pluje pan Bein i wchodzi o namiotu wcześniej informując, że ja biorę wartę. Będę mogła sobie to wszystko przemyśleć. Sojusznicy z Czwórki wchodzą do namiotu pozostawiając mnie samą. Gordon właśnie opuścił sojusz, pozostał sam z swoim arsenałem toporów i siekier. Ale zero jedzenia i wody. Mam nadzieje, że zginie w męczarniach! 
Dziewiętnasta edycja Głodowych Igrzysk. Z naszego dystryktu wylosowano postawnego, czarnoskórego chłopaka, oraz szesnastoletnią dziewczynę o blond włosach. To ósmy dzień, nadal żyją i trzymają się w miarę dobrze. Po śmierci chłopaka z Jedynki i dziewczyny z Czwórki zawodowcy zachowują się jakoś dziwnie. Przecież to nie koniec świata, powinni walczyć dalej i nie poddawać się! Ja nigdy nie wyobrażałam sobie siebie na Igrzyskach. Czternastoletnia, niska dziewczyna o brązowych włosach sama w takim wieżowcu? Dobre żarty. Dziewczyna z Jedynki, to drobna siedemnastolatka o niebieskich oczach. Chłopiec z Czwórki, czternastolatek, najmniejsze szanse na wygraną w sojuszu, a jednak... żyje! Nagle z sufitu odpada kawałek betonu, który upada na nogę szesnastolatki z mojego dystryktu. Dziewczyna piszczy, wali się reszta. Sojusznicy uciekają do drzwi, zostawiają ją, krzycząc. Próbują otworzyć drewniane drzwiczki, jednak nie dają rady. Czarnoskóry bierze rozpęd i wykopuje je. Niestety, na korytarzu również dzieją się takie rzeczy. Próbują uciekać, ekrany powracają na pozostawioną dziewczynę. Powoli umiera, przymyka oczy i w końcu słychać wystrzał armatni. Oni znajdują wyjście, ona umiera i nic z tego nie ma.
A jaki z tego wydarzenia jest wniosek? Że nawet sojusznikom ufać nie można. Zaczyna grać hymn Panme, jednakże nie pokazuje się żadne z zdjęć. Nagle z nieba, do mych rąk spada pakunek, otwieram go, a w nim... zawiedzenie. List.
Muszę poczekać aż wpłacą wystarczającą ilość pieniędzy, żeby coś ci wysłać. Ten list był darmowy, bo to nie rzecz kupiona przez sponsora. Nie pakuj się w tarapaty, trzymaj się blisko sojuszników. Nie daj się wysłać na polowanie. Rób wszystko, żeby przeżyć. Nie eliminuj przeciwników i staraj się o to, żeby nikt nie umierał, ale, żeby była jakaś akcja. Wyślę ci informacje wtedy kiedy będzie czas na wyeliminowanie kolejnej osoby. Uważaj na siebie.
Mentor.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cóż... Rozdział miał być jutro, ale w końcu dodałem dzisiaj. Ha! Udało mi się napisać rozdział, w którym jest(chyba) coś ciekawego, a nikt nie umarł! XD Jak myślicie, kiedy będzie kolejna walka?

4 komentarze:

  1. Omg. Przez chwile myslalam, ze ona serio umrze. Niewazne, ze na dolejest jeszcze duzo tekstu. XD
    Ach sojusz Katlyn sie rozpada i biedna ranna Rose. </3
    A Gordon jest glupi i dobrze mu tak! Moze i jest przystojny... ale niech zginie. Nie lubie go. Dla mnie moze wygrac Carmen, ale to Twoje opowiadanie.
    Kolejna walka w kolejnym rozdziale?
    Pozdrawiam i weny! xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział naprawdę ci wyszedł. Cóż czasem są potrzebne rozdziały gdy nikt nie umarł. Cóż mi się udało tylko jeden taki napisać ( gdy przebywali na arenie).
    Naprawdę super :D
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Paulla K

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyryryryryry :'D
    Masz rację, jest ciekawie i bez śmierci. I dobrze, że jej nie ma *nie wierzę, że to piszę*
    Mogła wykitować trzymając tą roślinkę ><
    Ale Carmen i tak jest najlepsza BI Niech ona wygra :C
    Gordon... no jestem ciekawa co się z nim stanie :3
    Nie mam pojęcia kto mógłby wygrać ;-; Może lepiej że nie wiem ;;
    Weny i pozdrawiam
    *Rozpaczająca nad śmiercią Ryuzakiego* Nieoficjalna :')

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc pierwszy raz czytam blog na podstawie HG. Sama oczywiście przeczytałam wszystkie części i obejrzałam wszystko co możliwe ;D Podoba mi się Twój pomysł. Szkoda, że Silver nie żyję i muszę przyznać, że mimo woli lubię Oscara (a pewnie musi umrzeć :( ). Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Dodaję do obserwowanych ;)
    Pozdrawiam,
    Dimi

    halfofdimi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Lady Spark